Panujące po Bożym Narodzeniu mrozy sprawiły, że Jezioro Myśliborskie w wielu miejscach pokrywało się grubą taflą lodu pozwalającą nawet na spacery po nim (choć bałem się zaryzykować), choć jak to zwykle bywa, gdzie się kaczki kupą zbiorą, tam sobie całkiem duży przerębel gorącymi kuprami przetrą. Ale to w jednym miejscu, gdzie wszyscy myśliborzanie je karmią, jednak przy brzegu przeważa gruba warstwa lodu.
Żółtym szlakiem idę wzdłuż jeziora. Wszędzie wokół zima. Ciepłe ubranie sprawia, że co prawda jej nie czuć, jednak śnieg wokół i białe korony drzew mówią swoje... szlak prowadzi przez poradziecki cmentarz wojskowy. Na jego środku stoi piękne drzewo, tak odmienne w białej wokół atmosferze, gdyż przed przyjęciem białej korony nie zdążyło się pozbyć zbrązowiałych, jesiennych liści – niestety, stojący za nim pomnik psuje całą perspektywę. Jeszcze bardziej boli informacja, że kiedyś stała tu zabytkowa wieża, wyburzona tylko po to, żeby na cmentarzu zrobić pomnik... Podobno myśliborzanie dalej mówią, że idą „na wieżę”, myśląc o tym miejscu.
Kawałek dalej, resztki starego amfiteatru, teraz robiącego za górkę do zjeżdżania na sankach, i ponownie widać jezioro. Trzeba dodać, że to kolejne ciekawe miejsce widokowe.
W międzyczasie, spotykam tubylców wyprowadzających psy. Nie byłoby w tym nic nienormalnego, gdyby nie innowacyjny sposób ich wyprowadzania. Psy sobie luźno latają po drodze, całkiem blisko swego pana jadącego … W SAMOCHODZIE. No cóż, niskie temperatury od zarania dziejów pobudzała ludzką wyobraźnię do wymyślania coraz to nowych sposobów radzenia sobie z zimnem.
Kawałek dalej, żółty szlak się gubi, a odnajdując go, spotykam kuropatwę, która wystraszona wzbija się do swego krótkiego lotu. A ja dalej do przodu, prę żółtym szlakiem. Dochodzę do domków letniskowych, a tam... stara brzoza, powalona wiatrem, leży ze swymi siwymi od zimna włosami. Jakże pięknie ona wygląda, jakże pięknie wyglądają kawałek dalej stojące razem młode brzózki z zadziornymi, rozczochranymi białymi perukami.
Kawałek dalej, obrzeża Dąbrowy. Z daleka wybiegają do nas trzy wilczury, więc trzeba się wycofać i ominąć je łukiem. Co prawda niby wydeptaną ścieżką, niby nie przekraczając przecież żadnego płotu wokół posesji, jednak... jednak dochodząc do opuszczonego szlabanu, znowu się okazuje, że napis „Zakaz wstępu! Teren prywatny” skierowany jest tyłem do mnie... uuupss. A wszystko to, bo chciałem ominąć groźne psy, które broniły zupełnie innego terenu. Jak się zresztą kawałek dalej okazuje, trzy wilczury chyba jednak oczekiwały zabawy, a nie próbowały nas wygonić ze swojego terenu, bo łasiły się nie tylko do jakiegoś tambylca, ale także do nas.
Ale... od tego miejsca zgubił się szlak. Więc trafiamy na północne rubieże Dąbrowy, na mapie oznaczone jako letnisko, choć tak naprawdę nawet teraz zamieszkane. I kolejne malownicze zejście do jeziora, zarówno tu, jak i kawalątek dalej. Potem już ledwo przetartą ścieżką, a później nawet jakby sarnią dróżką, na północ, na północ, na... na wschód, bo drogę blokuje kanał.
Więc posłusznie wychodzimy na asfalt, bo to jedyny mostek na kanale prowadzącym do Jeziora Czółnowskiego. A w wodzie, drażniona prądem, jedna z trzcin wije się niczym żyłka wędkarza, na której szamoce się żwawa ryba. Zresztą i to miejsce, może nie wybijające się ponad okolicę, okazuje się pięknym miejscem widokowym.
A dalej asfaltem, do Czółnowa. Jeszcze po drodze kolejne brzozy – zwisające, ubielone gałązki wyglądają niczym siwe włosy staruszki...
Wieża z odległym krzyżem - widok z daleka i zbliżenie
Szybki posiłek na pomalowanym w kwiaty przystanku PKS, powrót na początek wioski, i do jeziora. Co prawda był kawałek drogi, ale zawsze to lepiej bliżej jeziora, więc przez tereny podmokłe, przez zamarźnięte bagniska (i trzeba przyznać, że momentami pod nogami był lód, co gorsza miejscami kryjący „pułapkę wodną”, więc trzeba było uważać). Tu wszędzie wokół nawet dochodząc do jeziora, widać tylko wąski prześwit dla przechowywanych w pobliżu łódek, jednak z jednego z takiego prześwitu dało się usłyszeć jakieś dziwne odłosy ptakow. Tam też przez trzciny dawało się zauważyć kilka łabędzi, z czego jeden dosyć często rozprostowywał skrzydła (czyżby, żeby się rozgrzać) wydając nietypowy odgłos. Stąd już jeszcze kawałek do drogi, i kolejne dojście do jeziora.
Wędkarz na jeziorze - zdecydowanie nie wszedł tam po tym krótkim pomoście
Konsultacje telefoniczne, zawracać czy pchać się dalej (bo mapy przez przypadek zostały w samochodzie ;) i jednak wracamy do Czółnowa. Po drodze kamienny kopiec, wzniesiony ku pamięci Maxa-Berndta von Saldern-Mantel, odnowiony zaledwie pół roku temu, człowieka, który dzięki zupełnie nowym technikom silnie rozwinął sieć dróg w powiecie. Z miejsca tego rozciąga się piękny widok na Jezioro Myśliborskie, dopiero z tak odległej perspektywy ukazując jego ogrom.
„Wędrowcze odpocznij tu,
z wdzięcznością wspomnij człowieka,
który tę drogę stworzył,
a także innych z powiatu.”
No, a teraz powoli asfaltem, do Myśliborza, w czym pomaga wypchany po brzegi ziemniakami busik, który zatrzymał się nawet mimo że nie próbowaliśmy go łapać. No z takiej okazji nie skorzystać, to byłby grzech, więc z powrotem w Myśliborzu znajdujemy się dosyć szybko.
Już z okna mego samochodu podziwiamy zimowe piękno w świetle powoli zachodzącego słońca, wypatrując coraz to piękniejszych drzew (i czających się z bloczkami mandatowymi panów policjantów, wszak to okres wielkich powrotów). Trzeba przyznać, że w kwestii najpiękniejszych drzew, wygrały chyba drzewa przy wjeździe na drogę numer 3, dzięki zimowej bieli przypominające... japońskie w okresie kwitnienia.
I dopiero przed Gorzowem... WIELKA, SZARA MGŁA. Jeszcze nigdy mgła nie zrobiła na mnie takiego wielkiego wrażenia. Wiadomo, że wszystko staje się bardziej szare, oddalone, jednak ta mgła, połączona z ciemnym światłem słońca już prawie w pełni ukrytego za nieboskłonem sprawiła, że efekt ten stał się jeszcze bardziej spotęgowany niż zwykle. Widać to było już na wjeździe do Gorzowa, jednak wygląd odcinka ul. Sikorskiego od Pocztowej do katedry, tak znany mi na co dzień... w tym świetle tak uderzająco szary i ponury... nawet katedra straciła swe kolory... jakby tolkienowskie Siły Mroku zstapiły na ziemię..
Zbyszek, prześliczne te zdjęcia, prawdziwy z Ciebie artysta. Podoba mi się zwłaszcza to robione z pomostu. Rewelacja ! I pomimo tak mrocznego zakończenia ;) wszystko sprawia radosne wrażenie (przynajmniej w moich oczach).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No czegos mi brakowalo na przelamanie tego "mroku", jednak szkoda bylo mi pominac ten ciekawy efekt. No, a rozjasnianie metoda pomrocznosci jasnej (wspomaganej dzika roza) to sobie na razie odpuszcze, co bede draznil, jak juz malo gdzie mozna owoce zbierac...
OdpowiedzUsuń(ps. byle do wiosny - potem juz wino z mleczu, nalewka z kwiatow dzikiego bzu i dzikiej rozy, ciekawe, co jeszcze wiosennego wypatrze ;)
Patrz patrz, wzrok masz jak widzę doskonały, widzisz to, czego inni nie zauważają (uroki natury) i wielka wyobraźnię, co widać na wszystkich Twoich zdjeciach ~~
OdpowiedzUsuńjak ktos widzi, czego inni nie zauwazaja, to to juz sie nazywa "omamem wzrokowym" ;)
OdpowiedzUsuńPiekne zdjecia i piekne opisy, jestem pod wrazeniem, tak wlasnie to czuje, spacerujac po moim miescie Mysliborzu i okolicy. Szkoda, ze nie bylo Pana rowniez w Mysliborzu 31.stycznia 2010 roku, krajobraz byl rownie bajkowy a bonusem byly promienie sloneczne :))
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i ciesze sie, ze przypadkiem, czytajac wpisy dotyczace jazzu napotkalam na adres Panskiego bloga.
Mysliborzanka
Bardzo ciekawa strona
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tomek