Dziś wycieczka niespodzianek. Miał być ciekawy początek, a potem przeciętny koniec, a tu się okazało na odwrót. A najciekawiej okazało się na środku, który miał być przejściem między ciekawszą częścią, a szarym powrotem... ale po kolei.
Wycieczka do Zdroiska. Prawie że Gorzów, choć już poza obrębem komunikacji miejskiej. W wiosce, skręcam w prawo i jadę w kierunku ośrodka wypoczynkowego Enei. Na granicy wioski i lasu zostawiam samochód. I tu musicie wybrać – albo dojście do ośrodka zielonym szlakiem, szeroką ceprostradą, bez żadnych atrakcji, albo za kilka minut przedzieranie się przez krzaki, obchodząc wspomniany ośrodek. Więc ja wybieram wersję bardziej przygodową. Ścieżynką wzdłuż lasu do strumyka. Tu jeszcze można się rozmyślić, przejść mostkiem na drugą stronę i odpuścić sobie kawałek krzaków. Ja jednak, nieświadom co mnie za chwilę czeka, idę w dół Santocznej, i za niedługi kawałek napotykam na płot. Na szczęście, nie dochodzi on do samego strumienia, a między ogrodzeniem a wodą daje się przejść, choć drogi formalnej nie ma. Za to za płotem – piękne „pole” trawy, mleczów i jeszcze jakichś białych kwiatów. Więc obchodzę w ten sposób ośrodek i idę dalej.
Spodziewałem się przepięknych wąwozów – i tak właśnie by było, gdyby zdążyła wyrosnąć trawa. Co prawda wokół wszędzie listki na drzewach, jednak ziemia wciąż pokryta zeszłorocznymi liśćmi sprawia, że okolica jest jeszcze smutna. Wydawałoby się, że o tej porze roku pięknie będą wyglądały młode, prześwitująco cienkie listki oglądane pod słońce – lecz słońce uparcie chowa się za chmurami. I jedynym radosnym akcentem okazuje się motyl, rusałka pawik.
Ja dalej równolegle do zielonego szlaku, wzdłuż Santocznej. Dojść do niebieskiego szlaku i skręcić... jest, znajduję go – ale... znaki na drzewach są, ale drogi między drzewami nie widać. No cóż, zobaczymy, jak wygląda przejście przez strumień. Szukając kolejnych znaków, idę w kierunku strumienia. Nawet wypatruję go po drugiej stronie rzeczki – jednak gdybym chciał tam przejść to miałbym problem.
Za to wypatruję plamę zieleni. Jak wspomniałem, brąz wąwozu nie napawa optymistycznie, więc skoro już i tak ciągle idę obok szlaku, to może i tym razem zboczę? Więc podchodzę kawałek – od razu inaczej to wygląda, zwężenie rzeki, a dwa zwalone drzewa kuszą, żeby przejść na drugi brzeg. Więc próbujemy – ech, jak ja dawno tak nie przechodziłem, ale na szczęście udaje się nie zwalić do wody. Od strumyka odbija tu wąski strumyk w kierunku południowo-wschodnim (SSW). Współrzędne to jakieś 15°15'59” i 52°50'55” - warto odnaleźć to miejsce na mapie, bo dosyć dzikie, a mi się kojarzy z niższymi partiami gór. Od strumyka należy kawałek odejść wzdłuż jego bocznej odnogi, ale nie dochodząc do niebieskiego szlaku. I w tych pięknych okolicznościach przyrody postanawiam odpocząć i posilić się czekoladą. W drodze powrotnej jeszcze dwie szyszki świerkowe, przypominające nastrój świąt Bożego Narodzenia, i z powrotem na swoją stronę Santocznej.
Bo przez strumyk w ogóle nie planowałem przechodzić – niebieskim szlakiem miałem się udać na jeziora Wełminko i Wełmino. Tak więc też czynię – kawałek przez krzaki, potem już szerokimi drogami leśnymi, po których nawet jeżdżą samochody. Tu już cywilizacja – samochody, ludzie, grill... i niestety także śmieci. Widać ryby nie biorą, bo wędkarze grillują kiełbasę. No, trzeba jeszcze wspomnieć, że po drodze napotykam urokliwą „choinkę”, z pięknym „pióropuszem” szyszek, o dziwo do tej pory jeszcze nie obskubanym przez wiewiórki. Albo mają nadmiar pokarmu, albo wszystkie wyemigrowały do miasta, do parku Kopernika, gdzie przecież nawet wielkie mosty dla nich ludzie budują. Ale wracając do opisu drogi...
Szlak idzie wzdłuż obydwu jezior, przy samym brzegu. Kto jednak wolałby je zobaczyć z góry, może iść górą stoku, jednak nic mu to nie pomoże, bo stok jest tak zarośnięty, że zza drzew wody nie wypatrzy. A idąc dołem, nie dość, że bliżej wody, nie dość że jezioro niesie świergot ptaków aż z drugiego brzegu, to jeszcze całkiem miłe oku trzciny pooglądać można, które ciekawie komponują się z leżącymi na dnie liśćmi z zeszłej jesieni. I nie musicie się obawiać, że do środka wciągnie was topielica – to jezioro nie wiąże się z żadną mroczną historią. Za to dochodząc do Dużego Wełmina, coraz bardziej uciążliwy staje odgłos pobliskiej drogi. Choć co prawda w długi weekend obowiązuje zakaz poruszania się ciężkich pojazdów po drogach, jednak droga jest dosyć ruchliwa.
Obchodzę jezioro, przez dziurę w płocie wchodzę na teren ośrodka wypoczynkowego... policji. Można by co prawda wyjść na drogę i wejść bramą, na szczęście nie trzeba. Można by odpocząć chwilkę na plaży, jednak grillujące tutaj towarzystwo trochę podpite raczej nastraja do oddalenia się. I znowu przez dziurę w płocie (jak na ośrodek policyjny, to trochę słabo pilnowany), i lasami udaję się na zachód. Jeszcze tylko krótka sesja zdjęciowa młodych szpilek modrzewia, i wracam do Zdroiska, zwłaszcza, że w którymś momencie zaczyna popadywać deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz