Z czereśni, wiśni, resztek lata
Choć jesień się zaczyna.
Tyle tej jesieni jeszcze jest przed nami.
Zdążysz wrócić do domu
Nim noc zawita nad drogami, hej
Zgodnie z obietnicą, kolejny przepis na wykorzystanie rzadko już używanych darów natury. Jarzębinę jeszcze często używają dzieci do robienia korali, mało kto jednak zna jej smak. A przecież można z niej zrobić zarówno dżem (nie próbowałem), jak i nalewkę.
Jarzębina jest zwodniczym drzewem do zbierania. W tym roku już we wrześniu kuleczki na niej zrobiły się czerwone, a liście zaczynały usychać, dlatego myślałem, że trzeba szybko, szybko ją zbierać i zalewać, bo zaraz się skończy. Jednak mimo iż wcześnie gubi liście, ze zbiorem owoców można spokojnie czekać, a zapewne smak będzie lepszy. Generalnie, jeszcze teraz na drzewach widać czerwone kępy „korali”, jedynie lekko przerzedzone przez ptaki. Nasi pradziadkowie starali się wręcz czekać do pierwszych przymrozków aby pozbyć się goryczy i szkodliwego kwasu, w obecnych czasach ten sam efekt można osiągnąć poprzez 12 godzinne przetrzymanie jej w zamrażarce.
Co do sposobów wykonania – przepisów jest wiele, jedne oparte na cukrze, inne na miodzie. Jedne każą zalewać świeże (jedynie zmrożone) owoce, inne – najpierw je opiec w piekarniku, jeszcze inne z kolei każą stosować owoce wysuszone. Ja na razie próbowałem tylko jeden, a na jego efekty przyjdzie mi czekać jeszcze prawie pół roku.
30 dag owoców jarzębiny (0,4-0,5litra),
0,5 l spirytusu
0,5l wody
1 szklanka płynnego miodu
Na początek oczywiście jarzębinę oczyszczamy – czyli zostawiamy same „kuleczki”, a i to przebrane z jakichś bladych jeszcze czy już czerniejących. Pozbywamy się wszelkich gałązek, które trzymają kuleczki razem, choć oczywiście jak umknie nam jedna czy druga gałązka nic się nie stanie. To zalewamy spirytusem i miodem, choć nie jestem pewien, czy całą szklanką (pierwsza nalewka po pierwszym etapie jest trochę zbyt słodka, ale może być to wina zarówno wczesnego zbierania owoców, jak i tego, że jeszcze trochę musi się przegryźć). Tak przygotowaną miksturę zostawiamy na 2 miesiące.
Po tym czasie, zlewamy cały nalew do oddzielnego pojemnika. Następnie bierzemy się za wyciskanie tego, co uchowało się w owocach, i wbrew pozorom, jest to objętościowo drugie tyle, co sam nalew, więc warto się postarać. Po kilku próbach za najskuteczniejszą metodę uważam roztarcie jagód jarzębiny na sitku tak, aby mieć pewność, że każda kuleczka pękła, ale bez wyżywania się na nich (sitko trochę się odkształca), a następnie wyciśnięcie takiego „przecieru” przez gazę. Oczywiście, zarówno sam nalew jak i cały płyn wyciśnięty z owoców mieszamy razem.
Oryginalny przepis niestety nie podaje kiedy dolać wodę, żeby całość nie okazała się zbyt silna, więc ja ją dodałem dopiero na tym etapie. Całość odstawiamy na 24 godziny.
Po całym dniu, całość filtrujemy przez gazę (kolega wspominał też o wacie, niestety, tą by trzeba wymieniać co każde 50-100ml) i rozlewamy do butelek. Teraz jeszcze je ładnie zamknąć, wynieść do piwnicy i … czekać kolejne 4-5 miesięcy.
Oprócz właściwości smakowych i kolorystycznych (gdyż czerwona jarzębina już w pierwszych dniach zabarwia spirytus na piękny, pomarańczowy kolor), ma też właściwości zdrowotne i pomaga na długotrwałe problemy trawienne, dróg moczowych, stany zapalne żył kończyn dolnych, hemoroidy i wzmacnia serce.
ojoj a ja właśnie tak strasznie zachorowałam, tutaj boli, tam strzyka, kręci w brzuszku i w nóżkach, a tu widzę że na lekarstwo przyjdzie mi jeszcze dłuuugo czekać ;)
OdpowiedzUsuńpoza tym to wszystko brzmi bardzo smakowicie, a techniką przypomina troszkę domową produkcję twarożku z kwaśnego mleka (moja specjalność)
pozdrawiam :)
Oj, marga, marga, tys za mloda, zeby cie na starosc juz skrecalo, wiec to chyba na sama mysl o nalewce cos strzyka? ;)
OdpowiedzUsuńAle i z jednej strony mojego domku, i z drugiej strony mojego domku (a z drugiej to nawet w dwoch miejscach) grzance na winie serwuja... a i wkrotce gotowa winna byc nalewka z dzikiej rozy, ta sie krocej lezakuje ;)