niedziela, 24 stycznia 2010

Teren zabudowany... bez zabudowań???

Tu zaczyna się teren zabudowany... szkoda, że nawet na horyzoncie nie widać żadnych zabudowań ;)

piątek, 22 stycznia 2010

W drodze do pracy...

A właściwie z pracy, też ciekawe rzeczy można wypatrzeć...
Zwłaszcza, że tak daleko nie zapuściłbym się nocą, a te domki w świetle dziennym wyglądają szaro i nudnie...
Kleśno, wjazd od strony Starego Kurowa


Stare Kurowo, wyjazd na Drezdenko


Czy nie uważacie, że w nocy wyglądają pięknie i romantycznie?

A tu, dla odmiany, coś bardziej nowoczesnego. Dodam, że ten domek za dnia też jest strasznie szary i nudny... a co robi kolorowe oświetlenie...


Kleśno, wyjazd na Nowe Kurowo

sobota, 16 stycznia 2010

Z archiwum: zima a kolory

Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę, że zimą, gdy nie ma słońca, trzeba albo znaleźć jakieś silne kolorowe akcenty, albo odpuścić sobie robienie zdjęcia, bo wyjdzie szare i nudne. Do tej pory nie zwracałem na to uwagi - jak nie widziałem nic ładnego, to nie robiłem zdjęcia i się nad tym nie zastanawiałem. Jednak teraz, gdy wypadałoby co tydzień jakieś zdjęcia na blogu umieścić, zacząłem zwracać uwagę na tą prawidłowość.

A tu kilka zdjęć z Janczewa ze stycznia zeszłego roku, potwierdzających tą regułę:

Jezioro Przecięte




Miała wreszcie być Witnica. Ale... jak zwykle zima okazała się niezwykle skuteczna w zaskakiwaniu drogowców (mimo, że przecież ujemne temperatury mamy już od paru tygodni) i dojazd do Witnicy mógłby zająć zbyt dużo czasu. Więc trzeba było znaleźć coś bliższego.
Samochód zostawiłem na parkingu przed jeziorem Nierzym. Tu doskonale widać zimę – biało wszędzie, puch tu wszędzie...
Teraz kawałek wzdłuż drogi, a potem... w las, na południe. Wokół wszędzie biało. Jedyne co wyróżnia drogę, to szerszy pas bez drzew. Wszędzie wokół równomiernie rozsypany śnieg. Gdyby nie brak słońca, byłoby naprawdę pięknie. Dochodzę do jeziora Przeciętego. Tego dnia, jeziora są jak białe polany wśród drzew, i jedynie niedobitki trzcin sugerują, że pod spodem jednak jest lód. Już z daleka o swej obecności dają znać psy z leśniczówki na końcu jeziora.
Dwa przepiękne, kudłate wilczury, kombinujące jak dopaść zza płotu intruzów. Trzeba przyznać, że trochę komicznie wyglądały, to stając na dwóch łapach na płocie czy próbując się przecisnąć między skośnymi szpachetami. Krótki odpoczynek na pobliskim pomoście, pierwsze próby stawania na lodzie...
I dalej na południe, wzdłuż Łącznej, omijając mniejsze jeziorko bez nazwy, w pewnym momencie przechodząc przez rzekę, wreszcie dochodząc do Jeziora Raczego. I tu... wielka próba. Decyduję się obejść to jezioro... po lodzie. Na jezioro wychodzę pomostem, który częściowo znajdował się pod lodem. Widać, gdy przyszła zima, poziom wody był bardzo wysoki. Teraz na lód, i idziemy. Po drodze omijam podejrzanie wyglądające jaśniejsze łachy lodu. Kawałek dalej spotykam wędkarza, który chętnie dzieli się swymi doświadczeniami na temat lodu. Okazuje się, że te jaśniejsze plamy, to efekt jego pracy – po wywierceniu otworu, woda powoli wylewa się ponad powierzchnię, po czym zamarza. I stąd ta różnica koloru.
Dla pewności, z jeziora schodzę kawałek przed ujściem jeziora do rzeki. Nie ryzykuję przejścia jeziora w poprzek, a bałem się, że bliżej rzeki lód może być zbyt cienki. Rzekę przekraczam dużym skokiem, i jestem po drugiej stronie jeziora. Zaczyna się powrót... tym razem nie ścieżką, ale gdzieś między drzewami.

Wzdłuż jeziora, potem tym samym mostem przez rzekę, i tym razem wschodnim brzegiem obchodzę pośrednie jezioro. I ponownie przechodzę rzekę, tym razem skutą grubą warstwą lodu, jednak z licznymi dziurami. Trzy kroki po lodzie, i wróciłem na stronę zachodnią – teraz chaszczami wracam do leśniczówki. Psy chyba po zapachu wyczuwają, że wcześniej mnie obszczekały, i teraz szczekają dopiero, gdy jestem na drodze przed domem. Powrót wschodnią stroną jeziora Przeciętego i.... wracam do samochodu. O dziwo, teraz stoi tu już z 10 samochodów, a przepiękną, „białą polanę” przecinają liczne ślady opon.

I żeby nie było, że słonca zza chmur nie dawało się wypatrzyć:


czwartek, 14 stycznia 2010

Gdzie szukać map w Gorzowie?

Przyzwyczajeni do wielkich sieci, centrów handlowych, z pewnością zajrzymy w pierwszej kolejności do Askany (gdzie łatwiej o plan leżącego chyba dokładnie na drugim końcu świata Chicago, niż pobliskiego Międzyrzecza). Jeśli nie tam – to zapewne wszyscy krzykną: Empik, wszak to jeszcze do niedawna była jedyna księgarnia kojarząca się z wielkim światem. Może ktoś wspomni pobliską księgarnię na Hawelańskiej – to już lepszy pomysł, ale w obydwu tych lokalizacjach znajdziecie ledwie smętny wybór „setek”. I wydawałoby się, że jak nie tam, to już nigdzie...
A JEDNAK NIE! Zupełnie przez przypadek odnalazłem lokalną księgarnię Daniel.  Księgarnię, w której nie tylko wpycha się klientom książki – nie, nie chodzi tylko o kasę. Księgarnia regularnie organizuje spotkania typu „Imperium czyta dzieciom”, na których, we współpracy z Gorzowskim Stowarzyszeniem Miłośników Star Wars „Dagobah” promuje czytelnictwo wśród dzieci, organizuje spotkania z autorami i sławnymi ludźmi (podobnie jak Empik, z jedną zasadniczą różnicą – Empik koncentruje się jedynie na największych miastach Polski). Jej właściciel angażuje się także w promocję naszego pięknego miasta. No i wracając do meritum – ma naprawdę ogromny wybór lokalnych map, w skalach zarówno 1:100.000, jak i 1:50.000 i 1:10.000. A jeśli czegoś nie ma, to zamówić można, choć w przypadku jednego z wydawnictw czas oczekiwania to niestety kilka miesięcy – ale nie myślcie, że dostaniecie je szybciej w internecie. A przy okazji – można posłuchać  absurdalnie komicznych historii o zasadach sprzedaży tych map, ocierających się nawet o wątki szpiegowskie, posłuchać o systemie szalonych informatyków i innych ciekawostek.
No, gdzie ich szukać? Najlepiej na ul. Chrobrego 9, gdzie znajduje się pierwsza księgarnia i siedziba firmy, lub w Centrum Handlowym Panorama. Można też w sieci - www.daniel.net.pl
A wkrótce – już co nieco o mapach, żeby nie trzeba było kupować wszystkich, zanim wybierzemy się na wędrówkę.

wtorek, 5 stycznia 2010

Reklama dźwignią handlu

Podpatrzone w czasie niedzielnego spaceru. Na początek zwróciłem uwagę na makabryczność tej reklamy, później stwierdziłem, że co do czystości rąk pewnych ludzi można mieć wątpliwości, jednak żeby to nieczystością płynną nazywać, to już nie rozumiem czemu...


Czółnów, widok z przystanku PKS
Na nazwę zwróciłem uwagę dopiero w trakcie oglądania gotowego zdjęcia kawałek dalej, i mnie ubawiła. Jak jeszcze nie wiecie o co chodzi - to przeczytajcie ją fonetycznie, po swojsku, a nie po "amerykańsku" jak ją zapisano.

Nowy Rok - nowe działy....

Z Nowym Rokiem, pojawiają się i nowe działy. Pojawił się już Myślibórz, może wreszcie pora na Witnicę, ale też i nowe działy tematyczne. Zacznę od "firmy i akcesoria", gdzie czasem coś napiszę jak mi się sprawdza sprzęt turystyczny i gdzie jakie mapy kupić (choć nowy dział zacznie się jednak podpatrzonym, nie-turystycznym elementem humorystycznym), a już wkrótce "W drodze do pracy", bo wbrew pozorom w trakcie takiej drogi też wiele fajnych rzeczy można podpatrzeć. I obserwować, że te zwykłe, znudzone, codziennie takie same miejsca wcale nie są takie same ;)

niedziela, 3 stycznia 2010

Najpiękniejsze są zimą brzozy, czyli Rajd Noworoczny

Nowy Rok. 2010. Więc skoro nowy, to i okolicę na spacer trzeba było wybrać nową. Więc padło na Myślibórz. Piękne słońce, wokół prawdziwa, biała zima, niebieskie niebo, światło idealne do robienia zdjęć... tak było na trasie, jednak wystarczyło zjechać z krajowej trójeczki na drogę do Myśliborza, i nagle to wszystko zastąpiła mgła. No cóż, doskonała pogoda na robienie tajemniczych zdjęć, choć trochę szkoda tej cudownej zimowej bieli... Jednak i to przeszło zanim dojechałem do Myśliborza. Szybkie zwiedzanie zeszpeconego rynku (całkiem ciekawy ratusz i zasłonięta szkaradkami kolegiata) i zjazd do jeziora.
Panujące po Bożym Narodzeniu mrozy sprawiły, że Jezioro Myśliborskie w wielu miejscach pokrywało się grubą taflą lodu pozwalającą nawet na spacery po nim (choć bałem się zaryzykować), choć jak to zwykle bywa, gdzie się kaczki kupą zbiorą, tam sobie całkiem duży przerębel gorącymi kuprami przetrą. Ale to w jednym miejscu, gdzie wszyscy myśliborzanie je karmią, jednak przy brzegu przeważa gruba warstwa lodu.
Żółtym szlakiem idę wzdłuż jeziora. Wszędzie wokół zima. Ciepłe ubranie sprawia, że co prawda jej nie czuć, jednak śnieg wokół i białe korony drzew mówią swoje... szlak prowadzi przez poradziecki cmentarz wojskowy. Na jego środku stoi piękne drzewo, tak odmienne w białej wokół atmosferze, gdyż przed przyjęciem białej korony nie zdążyło się pozbyć zbrązowiałych, jesiennych liści – niestety, stojący za nim pomnik psuje całą perspektywę. Jeszcze bardziej boli informacja, że kiedyś stała tu zabytkowa wieża, wyburzona tylko po to, żeby na cmentarzu zrobić pomnik... Podobno myśliborzanie dalej mówią, że idą „na wieżę”, myśląc o tym miejscu.
Kawałek dalej, resztki starego amfiteatru, teraz robiącego za górkę do zjeżdżania na sankach, i ponownie widać jezioro. Trzeba dodać, że to kolejne ciekawe miejsce widokowe.
W międzyczasie, spotykam tubylców wyprowadzających psy. Nie byłoby w tym nic nienormalnego, gdyby nie innowacyjny sposób ich wyprowadzania. Psy sobie luźno latają po drodze, całkiem blisko swego pana jadącego … W SAMOCHODZIE. No cóż, niskie temperatury od zarania dziejów pobudzała ludzką wyobraźnię do wymyślania coraz to nowych sposobów radzenia sobie z zimnem.
Kawałek dalej, żółty szlak się gubi, a odnajdując go, spotykam kuropatwę, która wystraszona wzbija się do swego krótkiego lotu. A ja dalej do przodu, prę żółtym szlakiem. Dochodzę do domków letniskowych, a tam... stara brzoza, powalona wiatrem, leży ze swymi siwymi od zimna włosami. Jakże pięknie ona wygląda, jakże pięknie wyglądają kawałek dalej stojące razem młode brzózki z zadziornymi, rozczochranymi białymi perukami.

Kawałek dalej, obrzeża Dąbrowy. Z daleka wybiegają do nas trzy wilczury, więc trzeba się wycofać i ominąć je łukiem. Co prawda niby wydeptaną ścieżką, niby nie  przekraczając przecież żadnego płotu wokół posesji, jednak... jednak dochodząc do opuszczonego szlabanu, znowu się okazuje, że napis „Zakaz wstępu! Teren prywatny” skierowany jest tyłem do mnie... uuupss. A wszystko to, bo chciałem ominąć groźne psy, które broniły zupełnie innego terenu. Jak się zresztą kawałek dalej okazuje, trzy wilczury chyba jednak oczekiwały zabawy, a nie próbowały nas wygonić ze swojego terenu, bo łasiły się nie tylko do jakiegoś tambylca, ale także do nas.
Ale... od tego miejsca zgubił się szlak. Więc trafiamy na północne rubieże Dąbrowy, na mapie oznaczone jako letnisko, choć tak naprawdę nawet teraz zamieszkane. I kolejne malownicze zejście do jeziora, zarówno tu, jak i kawalątek dalej. Potem już ledwo przetartą ścieżką, a później nawet jakby sarnią dróżką, na północ, na północ, na... na wschód, bo drogę blokuje kanał.
Więc posłusznie wychodzimy na asfalt, bo to jedyny mostek na kanale prowadzącym do Jeziora Czółnowskiego. A w wodzie, drażniona prądem, jedna z trzcin wije się niczym żyłka wędkarza, na której szamoce się żwawa ryba. Zresztą i to miejsce, może nie wybijające się ponad okolicę, okazuje się pięknym miejscem widokowym.
A dalej asfaltem, do Czółnowa. Jeszcze po drodze kolejne brzozy – zwisające, ubielone gałązki  wyglądają niczym siwe włosy staruszki...

W środku wsi, widoczna z daleka zniszczona, drewniana wieża, ściąga naszą uwagę. Gdy dochodzimy do niej, daje się zauważyć ciekawe zjawisko optyczne – przez drzwi daje się zauważyć znajdujący się gdzieś dalej krzyż. Co prawda krzyżem okazują się... pozioma gałęź i zwisający kawałek węża strażackiego, ale wystarczyło to, żeby pójść jeszcze kawałek dalej. Wieża okazała się starą dzwonnicą z XVIIIw., a za nią dają się zauważyć fundamenty starego kościoła i resztki dawnego cmentarza.









Wieża z odległym krzyżem - widok z daleka i zbliżenie


Szybki posiłek na pomalowanym w kwiaty przystanku PKS, powrót na początek wioski, i do jeziora. Co prawda był kawałek drogi, ale zawsze to lepiej bliżej jeziora, więc przez tereny podmokłe, przez zamarźnięte bagniska (i trzeba przyznać, że momentami pod nogami był lód, co gorsza miejscami kryjący „pułapkę wodną”, więc trzeba było uważać). Tu wszędzie wokół nawet dochodząc do jeziora, widać tylko wąski prześwit dla przechowywanych w pobliżu łódek, jednak z jednego z takiego prześwitu dało się usłyszeć jakieś dziwne odłosy ptakow. Tam też przez trzciny dawało się zauważyć kilka łabędzi, z czego jeden dosyć często rozprostowywał skrzydła (czyżby, żeby się rozgrzać) wydając nietypowy odgłos. Stąd już jeszcze kawałek do drogi, i kolejne dojście do jeziora.














Wędkarz na jeziorze - zdecydowanie nie wszedł tam po tym krótkim pomoście

Konsultacje telefoniczne, zawracać czy pchać się dalej (bo mapy przez przypadek zostały w samochodzie ;) i jednak wracamy do Czółnowa. Po drodze kamienny kopiec, wzniesiony ku pamięci Maxa-Berndta von Saldern-Mantel, odnowiony zaledwie pół roku temu, człowieka, który dzięki zupełnie nowym technikom silnie rozwinął sieć dróg w powiecie. Z miejsca tego rozciąga się piękny widok na Jezioro Myśliborskie, dopiero z tak odległej perspektywy ukazując jego ogrom.







„Wędrowcze odpocznij tu,
z wdzięcznością wspomnij człowieka,
który tę drogę stworzył,
a także innych z powiatu.” 





No, a teraz powoli asfaltem, do Myśliborza, w czym pomaga wypchany po brzegi ziemniakami busik, który zatrzymał się nawet mimo że nie próbowaliśmy go łapać. No z takiej okazji nie skorzystać, to byłby grzech, więc z powrotem w Myśliborzu znajdujemy się dosyć szybko.
Już z okna mego samochodu podziwiamy zimowe piękno w świetle powoli zachodzącego słońca, wypatrując coraz to piękniejszych drzew (i czających się z bloczkami mandatowymi panów policjantów, wszak to okres wielkich powrotów). Trzeba przyznać, że w kwestii najpiękniejszych drzew, wygrały chyba drzewa przy wjeździe na drogę numer 3, dzięki zimowej bieli przypominające... japońskie w okresie kwitnienia.
I dopiero przed Gorzowem... WIELKA, SZARA MGŁA. Jeszcze nigdy mgła nie zrobiła na mnie takiego wielkiego wrażenia. Wiadomo, że wszystko staje się bardziej szare, oddalone, jednak ta mgła, połączona z ciemnym światłem słońca już prawie w pełni ukrytego za nieboskłonem sprawiła, że efekt ten stał się jeszcze bardziej spotęgowany niż zwykle. Widać to było już na wjeździe do Gorzowa, jednak wygląd odcinka ul. Sikorskiego od Pocztowej do katedry, tak znany mi na co dzień... w tym świetle tak uderzająco szary i ponury... nawet katedra straciła swe kolory... jakby tolkienowskie Siły Mroku zstapiły na ziemię..