niedziela, 30 maja 2010

Bo nowy dzień wstaje...

Miało być coś o poranku, ciepłym świetle, nieubłagalnym aparacie... nie, dziś sobie odpuszczę długie teksty...
Bo nowy dzień wstaje, 
Bo nowy dzień wstaje,
Nowy dzień!

Z dusznego snu już miasto się wynurza,
Słońce wschodzi gdzieś tam,
Tramwaj na przystanku zakwitł jak róża;
Uchodzą cienie do bram!
Ciągną swoje wózki - dwukółki mleczarze;
Nad dachami snują się sny podlotków pełne marzeń!
A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy;
Toczy, toczy się los! 

Opadły mgły wstaje nowy dzień, Stare Dobre Małżeństwo

Prasowy news: północnolubuski pałac najpiękniejszym w Polsce

I jak tu nie być dumnym ze swego regionu, gdy decyzją działu Turystyka portalu Wirtualna Polska, Pałac w Mierzęcinie został opisany jako pierwszy na liście Najpiękniejszych Pałaców w Polsce?
Przyłączamy się do gratulacji dla Pałacu, na zdjęciu oczywiście zasłużony Puchar Zwycięzcy...



A dla przypomnienia dwa linki do opisów i zdjęć z pałacu:

Pałacowa destylarnia, czyli o krainie miodem i winem płynącej...

Zima w kraju Kwitnącej Wiśni

czwartek, 27 maja 2010

Opadły mgły...

Ten widok widywałem w drodze do pracy 
dosyć często. Droga ze Strzelec Krajeńskich do Starego Kurowa przez Gardzko, widok z górki przed samym Starym Kurowem. W godzinach porannych, gdy na rozlewiska Noteci opadały poranne mgły... dlatego idąc do pracy na kolejną nockę, postanowiłem zabrać aparat - bo skoro wczoraj była mgła, to może dziś też będzie? I po przepracowaniu 8 godzin, zamiast od razu wracać do domu, postanowiłem się zatrzymać i spróbować uchwycić ten urok... 


Opadły mgły i miasto ze snu się budzi,
Górą czmycha już noc,
Ktoś tam cicho czeka, by ktoś powrócił;
Do gwiazd jest bliżej niż krok!
Pies się włóczy popod murami - bezdomny;
Niesie się tęsknota czyjaś na świata cztery strony





Dopiero robiąc te zdjęcia, zauważyłem jak bardzo oszukują nas nasze półkule mózgowe. Gdy lewa, racjonalna półkula mózgu pilnowała drogi, pilnowała znaków drogowych, odpowiadała za jazdę samochodem, prawa spokojnie delektowała się oglądaniem tego, co lewa półkula odrzuciła - pól, mgły, drzew, kolorów. Niestety, aparat tak nie działa, bezlitośnie rejestruje wszystko... także intensywnie kolorowe, na dodatek nie przyszarzone mgłą znaki na pierwszym planie...


A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy;
Toczy, toczy się los!

Ty co płaczesz, ażeby śmiać mógł się ktoś
? Już dość! Już dość! Już dość!
Odpędź czarne myśli!
Dość już twoich łez!
Niech to wszystko przepadnie we mgle!

Opadły mgły wstaje nowy dzień, Stare Dobre Małżeństwo




Niestety, brakuje mu też trochę do ludzkiego oka, sam sobie nie domówi, że balans bieli trochę inny, że jasność zdjęcia odbiega od standardowych 18% szarości... a z kolei ja mam mało doświadczenia w zdjęciach mgieł, więc musiałem trochę pomóc sobie komputerowym podbarwianiem, ale mam nadzieję, że efekt wyszedł dobry...


Opis do wszystkich zdjęć: Stare Kurowo, wjazd od strony Gardzka - widok z górki na wioskę

poniedziałek, 24 maja 2010

Wojskowy komiks ze Skwierzyny





A dziś... "komiks", czyli fotoreportaż z festynu charytatywnego w Skwierzynie. Był paintball, pojazdy wojskowe,   koncerty lokalnych zespołów rockowych, zwiedzanie bunkrów z przewodnikiem...
 
Tak to wygląda z zewnątrz - a teraz zapraszam do oglądania wystroju wnętrz...





W pewnym momencie słyszę jakieś nawoływania, czuję za sobą ruch ludzi, pojazd zaczyna ruszać

Tak, to paintbalowy atak o most. Zostaję trochę z tyłu, jednak gdy żołnierze za bardzo się oddalają, idę za nimi... wokół widzę i słyszę kolorowe kulki, trzymam się na tyle daleko, że bezwładnie spadają wokół mnie na ziemię. Wiele odbija się od kamizelki, nie mając siły pęknąć. 


Niby żadna nie trafia znacząco, jednak to za duże ryzyko, i dla aparatu, i dla oczu i całej głowy. Niby żadna nie trafia powyżej piersi, jednak wolę nie ryzykować - ludzie strzelają, pan Bóg kule nosi. Dalszy ciąg bitwy wolę oglądać zza siatki.



A tak wyglądał wóz po bitwie, już raczej bez szans zamaskowania się w lesie, jakby na pojazd bojowy wypadało...



To działo się na moście, lecz może pora pójść na polanę, gdzie odbywa się właściwy festyn? Dostępu broni stanowisko karabinu maszynowego, na szczęście jego obsługa przyjaźnie stoi obok...



niedziela, 23 maja 2010

Europejska Noc Muzeów

Trzeba przyznać, że nie postarały się północnolubuskie muzea z obchodzeniem swego święta. Niby Gorzów coś robił, ale czy przeciętnego mieszkańca lub turystę przyciągną akcje typu „darmowa wycena przyniesionych eksponatów zabytkowych”? Z okazji Nocy Muzeów nie zorganizowano nawet nocnego zwiedzania muzeum. Choć tu akurat wytłumaczeniem może być planowany na Dni Gorzowa Nocny Szlak Kulturalny – bo choć nocne zwiedzanie muzeów to gratka dla mieszkańców, jednak robienie ich zbyt często może powodować przesyt.
Szukałem, szukałem, i jednak znalazłem coś ciekawego – Międzyrzecz postanowił zaprezentować lokalną legendę, włącznie z inscenizacją. Choć to legenda współczesna, AD 2010, to jednak jest to doskonała zachęta, żeby odwiedzić międzyrzecki zamek.
A trzeba przyznać, że zamek choć mały, to jednak ciekawy. Po przejściu przez bramę Domu Bramnego, oczom ukazuje się front zamku. Takiego, jaki najbardziej kojarzy nam się ze słowem „zamek” - średniowieczny, ceglany zamek obronny, z kratami w bramie, z głęboką fosą wodną. Obronności zamkowi dodawało otoczenie – usytuowany został w rozwidleniu rzek, Obry i Paklicy, na podmokłych łąkach. Dzięki temu jego budowniczy mieli mniej roboty, gdy zechcieli cały zamek otoczyć wodą. I trzeba przyznać, że nawet w XXI wieku fosa okazywała się zaporą nie do pokonania, bo muzeum nie miało funduszy na remont mostu. Na szczęście fundusze się znalazły, most został zbudowany od nowa, a dziedziniec zamku można zwiedzać za symboliczną złotówkę.
Niestety, nie udało mi się znaleźć harmonogramu Nocy Muzeów. Nie wiem, czy zbyt słabo w piątek szukałem, czy też informacja ta pojawiła się dopiero w sobotę, postanowiłem więc wybrać się na godzinę 18-tą. Zdążyłem wejść na zamek, spojrzeć na dziedziniec, i już usłyszałem, że uprasza się zwiedzających o opuszczenie terenu zamku. Przygotowania do inscenizacji. Pozostał mi więc jedynie spacer wokół zamku, który pozwala docenić jego niedostępność i wartość bojową. Następnie szybkie zwiedzanie muzeum. Mnie zainteresował akurat dział etnograficzny, prezentujący m.in. dawne narzędzia rolne, jednak trzeba przyznać, że sprzęty domowe tak nienaturalnie wyglądają w nowożytnych pomieszczeniach, i raczej polecałbym zwiedzanie skansenu (np. w Bogdańcu) niż wystawę w muzeum.
Inscenizacja zaplanowała została na godz. 21, więc to jednak zbyt dużo czasu żeby czekać na zjawę. Na szczęście były to już godziny wieczorne, więc choć przez chwilę mogłem zobaczyć duchy poległych żołnierzy, którym przekleństwo rzucone przez obrońców każe walczyć o panowanie nad międzyrzeckimi umocnieniami aż do Dnia Sądu Ostatecznego.
PS. W terminie 28-29 maja, a więc już za tydzień, na zamku planowana jest kolejna atrakcja, Turniej Rycerski o Szarfę Pani z Jeziora oraz oblężenie zamku. W programie występy muzyczne, inscenizacja walki, turnieje i inne atrakcje.

sobota, 15 maja 2010

Kraina winem i miodem płynąca

Lubuskie - kraina winem i miodem płynąca
Niektórzy pomyślą, że już zdradziłem, bo przecież Gorzów, stolicą północnolubuskiego, nie bardzo się lubi z Zieloną Górą, stolicą wina polskiego. A jednak nie, chciałem pokazać, że i północnolubuskie ma swoje winnice. Fakt, że dopiero raczkujące, za to coraz liczniejsze. Wokół Gorzowa znajduje się podobno wiele drobnych połatek winogronowych, których owoce przeznaczane są na produkcję tego szlachetnego trunku, jednak absolutny prym wiedzie tu Mierzęcin. A dokładniej – winiarnia pałacowa i winiarnia Equus p. Łukasza Chrostowskiego. I to właśnie ta druga, jako członek Stowarzyszenia Wspólnota Kulturowa Winnice Lubuskie dołączyła się do Weekendu Otwartych Winnic. Przyznam, że po tym, jakie wrażenie zrobiły na mnie muzeum Becherowki i miedziane zbiorniki warzelniane piwa w pubie „Spiż” we Wrocławiu, bardzo chciałem zobaczyć, jak wygląda produkcja najbardziej romantycznego alkoholu.
Wnętrze przypałacowej destylarni
Tak więc w dżdżyste południe wybrałem się do Mierzęcina. A tu... na początek degustacja. W uroczym domku letniskowym dane mi było skosztować produktów tej winnicy. I na bieżąco zapoznany z podstawami kiperskiego zawodu. Niestety, nie umiem tak malowniczo opisać całego tego rozgardiaszu z rozbujaniem kieliszka, niuchaniem i samą degustacją, więc zainteresowanych odeślę jednak do googli. W trakcie degustacji dowiedziałem się, że produkcja tego romantycznego napoju to jednak uciążliwe walki z biurokracją, chemią. O beczkach, które się wypala i o tym, że i beczka swoją „moc” mieć może, i że zamiast w beczce, w metalowej kadzi można robić, byle dębowe „chipsy” wrzucić, o różnych innych tajnikach produkcji.Myślałem, że chociaż może tajniki zbierania owoców są bardziej romantyczne, przypomina ono zbieranie ingrediencji do pradawnych, słowiańskich magicznych mikstur, czy to przy pełni księżyca, czy wręcz odwrotnie, gdy słońce stoi w zenicie. Żadnych magicznych rytuałów, odczyniania uroków... Nie, nic z tego, tym z kolei rządzi chemia, odczynniki, współczynniki, cyferki, no prawie jak matematyka. Poza wynikami uzyskanymi naukowymi metodami, dochodzi tylko jedna zasada pogodowa – nie zbierać po deszczu czy rosie, gdy owoce są mokre. Choć, gdyby rozpuścić wodze wyobraźni, niczym włosy na wietrze...
„Pierwej czekaj, aż owoc dojrzał będzie i słodyczy nabierze, a kwasu i goryczy się pozbawi. Grono zbieraj, gdy sońce w zenicie osuszy już owoc wszelaki z wilgoci zimnej, od ziemi ciągnącej, a i mroczne upiory słodyczą owoców się żywiące pogoni. A takoż nie zbieraj owoców mokrych od gorzkich łez aniołów, gdyż takoż i wino goryczy nabierze, a zamiast radości, smutek na spożywającego przyniesie, a i suchoty sprowadzić może”

Widok z wnętrza przypałacowej destylarni
Zapewne niejeden winiarz zaczął by coś o rozwodnieniu cukru opowiadać, jak to woda na owocach sprawia, że zamiast wina cienkusz wyjdzie – ale czy ta wersja nie bardziej przemawia do serca?
No, ale ile można siedzieć, choć właściciel umie zainteresować, ale pora się ruszyć. Nie, niestety nie do samej winnej piwnicy, jej właściciel nie spodziewał się, że wszyscy uparcie będą chcieli zobaczyć miejsce, gdzie wino nabiera swej mocy, ale cóż. Pozostaje spojrzeć na samą winnicę, smutną jeszcze o tej porze roku, bo jeszcze bez liści.
Niestety, na „souveniry” trzeba było poczekać, więc może do pałacu? Że jednak pogoda była bardziej barowa niż spacerowa, to skończyło się na pubie w starej przypałacowej destylarni, gdzie próbuję wątróbki w jabłkach. A potem to już powrót do domu...
PS. Zainteresowanych tematyką winiarstwa, a także amatorów zbieractwa odznak zapraszam do zbierania pieczątek w Paszporcie Odkrywcy Winiarstwa. Dla najbardziej wytrwałych - szansa na wygraną!
Wnętrze przypałacowej destylarni
Uwaga do zdjęć: Trzy ostatnie zdjęcia - to zdjęcia z wnętrzy przypałacowej destylarni, z kolei drugie przedstawia co prawda krzaki winne winnicy Equus, jednak tło stanowi zupełnie przypadkowy budynek wiejski... bardziej pasował do tematyki zdjęcia, niż budynek winnicy zbudowany w stylu współczesnym.    

Dookoła... atrakcji turystycznych

Tu by się przydały jeszcze jakieś informacje
Zupełnie nie wiedziałem, jak opisać te mapy. Różni wydawcy zrzeszeni w grupie Cartomedia, różne skale, różna okolice... jedyne co je łączy to okładka.
W związku z tym, że człowiek bardziej pamięta to, co na końcu niż to, co na początku, to marudzenie idzie na początek.
Po pierwsze, mapy są mało dokładne. Brak na nich wielu detali znanych z map „wojskowych”. Na jednych warstwice są, na innych nie ma. Kwartałów leśnych nie uświadczysz na żadnej. Całość namalowana jest bardziej „zgrubnie”, grubszą kreską. To już nie te piękne mapy, z każdą kreseczką wymalowaną z najwyższą precyzją. Co gorsza, nie dość, że informacji zapisanych na kartograficznej karcie jest dużo mniej, to jeszcze się potrafią zasłaniać. Długo szukałem starego, poniemieckiego cmentarza odnalezionego przypadkiem. Nie pamiętałem, gdzie on był, ot, gdzieś na zachód od Chruścika. Dopiero gdy dotarłem w te okolice, na drogę Stanowice-Bogdaniec, odkryłem go pod żółtą kropką szlaku rowerowego. Kolejnym problemem są skale tych map: obok klasycznych, 1:50.000, 1:100.000, są też różne dziwadła: 1:60.000, 1:55.000, 1:80.000. Kto się przyzwyczaił, że centymetrowi na mapie odpowiada określona ilość wysiłku fizycznego, teraz może się zaskoczyć, gdy trasa okaże się zbyt krótka lub zbyt długa.
Tylu szlaków nie znajdziesz chyba na żadnej mapie
Jak widać, wad jest kilka, mapy te umywają się do map wojskowych, a jednak... to właśnie je polecę zarówno początkującym turystom, jak i tym, którzy w dane okolice przyjeżdżają na krótko. Nawet jeśli jesteś doświadczonym turystą, ale w północnolubuskie przyjeżdżasz na krótki urlop – to te mapy będą dla ciebie dużo lepsze, niż te PPWK-owskie. Że nie ma warstwic? Ale przecież to teren nizinny, nie górski. Gorsza estetyka? Ale nie dla piękna kupuje się przecież mapę. Że nie ma pełnego pokrycia Polski? Jeśli są te okolice, które cię interesują – to co ci przeszkadza, że nie ma okolic jakiegoś Pcimcia Dolnego? Gorzej, gdy chodzi np. o właściwą Ziemię Lubuską (Sulęcin, Lubniewice, itp.) Za to... jadąc do Gorzowa kupujesz jedną mapę, Dookoła Gorzowa Wlkp., a nie cztery – Gorzów Wlkp., Gorzów Wlkp. Wsch., Bledzew, Lubniewice. Mniej szczegółów, grubsza kreska – więc wszystko staje się bardziej przejrzyste dla starszych ludzi, a także tych z dobrym wzrokiem, ale którzy mapę czytają przy świetle księżyca. 
Tak więc widać, że każda wada może okazać się zaletą. Jednak te mapy mają jeszcze kilka zalet nie okupionych wadami. Niska cena (7,99 zł za Cartomedia przy  13zł za inne mapy), bieżąca aktualizacja (to pierwsze mapy turystyczne, na których odnalazłem obwodnicę Gorzowa, dosyć przydatny punkt orientacyjny na rozlewiskach Warty). No i ogromna ilość szlaków – naniesiono nie tylko piesze, ale także rowerowe, konne, a także te specyficzne, jak Szlak Zakonów Rycerskich w Lubuskiem.
Aha, i jeszcze jedno – krótki informator turystyczny na odwrocie mapy wzbogacony jest o zdjęcia. Żeby łatwiej było wybrać, gdzie się wybrać...

Podsumowanie:
Mimo swych wad, to właśnie te mapy najbardziej bym polecał.  Niestety, w Północnolubuskim są to tylko trzy mapy: Dookoła Gorzowa Wlkp., Ujście Warty i Pojezierze Myśliborskie, natomiast nie ma żadnych map powiatu strzelecko-drezdeńskiego czy właściwej Ziemi Lubuskiej (Lubniewice, Sulęcin, Łagów).

Wygląd: 
Od kiedy wydawnictwa zrzeszyły się w Cartomedia,  mapy mają ujednolicony wygląd. Fioletowe tło, żółty tytuł mapy na górze, pod nim zdjęcie z regionu, po lewej żółty pasek z napisami w językach obcych.
Pod zdjęciem skala mapy (trochę małym druczkiem, radzę na nią zwrócić uwagę), na dole losowy kawałek mapy i znaczek serii – Regio. 
Występują zarówno w miękkiej, jak i twardej okładce.

Zalety:
  • skoncentrowanie map wokół ciekawych ośrodków turystycznych
  • mapa dobra dla osób ze słabym wzrokiem lub przy słabym oświetleniu
  • wysoka aktualność map
  • duża ilość zaznaczonych szlaków wszelkiego rodzaju
  • niska cena
  • kolorowy informator turystyczny 


Wady:
  • nietypowe skale
  • niska ilość detali
  • informacje nakładające się na siebie
  • niższa estetyka mapy
  • brak pełnego pokrycia kraju


wtorek, 11 maja 2010

Wycieczka pełna niespodzianek

Dziś wycieczka niespodzianek. Miał być ciekawy początek, a potem przeciętny koniec, a tu się okazało na odwrót. A najciekawiej okazało się na środku, który miał być przejściem między ciekawszą częścią, a szarym powrotem... ale po kolei.
Wycieczka do Zdroiska. Prawie że Gorzów, choć już poza obrębem komunikacji miejskiej. W wiosce, skręcam w prawo i jadę w kierunku ośrodka wypoczynkowego Enei. Na granicy wioski i lasu zostawiam samochód. I tu musicie wybrać – albo dojście do ośrodka zielonym szlakiem, szeroką ceprostradą, bez żadnych atrakcji, albo za kilka minut przedzieranie się przez krzaki, obchodząc wspomniany ośrodek. Więc ja wybieram wersję bardziej przygodową. Ścieżynką wzdłuż lasu do strumyka. Tu jeszcze można się rozmyślić, przejść mostkiem na drugą stronę i odpuścić sobie kawałek krzaków. Ja jednak, nieświadom co mnie za chwilę czeka, idę w dół Santocznej, i za niedługi kawałek napotykam na płot. Na szczęście, nie dochodzi on do samego strumienia, a między ogrodzeniem a wodą daje się przejść, choć drogi formalnej nie ma. Za to za płotem – piękne „pole” trawy, mleczów i jeszcze jakichś białych kwiatów. Więc obchodzę w ten sposób ośrodek i idę dalej.
Spodziewałem się przepięknych wąwozów – i tak właśnie by było, gdyby zdążyła wyrosnąć trawa. Co prawda wokół wszędzie listki na drzewach, jednak ziemia wciąż pokryta zeszłorocznymi liśćmi sprawia, że okolica jest jeszcze smutna. Wydawałoby się, że o tej porze roku pięknie będą wyglądały młode, prześwitująco cienkie listki oglądane pod słońce – lecz słońce uparcie chowa się za chmurami. I jedynym radosnym akcentem okazuje się motyl, rusałka pawik.
Ja dalej równolegle do zielonego szlaku, wzdłuż Santocznej. Dojść do niebieskiego szlaku i skręcić... jest, znajduję go – ale... znaki na drzewach są, ale drogi między drzewami nie widać. No cóż, zobaczymy, jak wygląda przejście przez strumień. Szukając kolejnych znaków, idę w kierunku strumienia. Nawet wypatruję go po drugiej stronie rzeczki – jednak gdybym chciał tam przejść to miałbym problem.
Prawie, jak w górach
Za to wypatruję plamę zieleni. Jak wspomniałem, brąz wąwozu nie napawa optymistycznie, więc skoro już i tak ciągle idę obok szlaku, to może i tym razem zboczę? Więc podchodzę kawałek – od razu inaczej to wygląda, zwężenie rzeki, a dwa zwalone drzewa kuszą, żeby przejść na drugi brzeg. Więc próbujemy – ech, jak ja dawno tak nie przechodziłem, ale na szczęście udaje się nie zwalić do wody. Od strumyka odbija tu wąski strumyk w kierunku południowo-wschodnim (SSW). Współrzędne to jakieś 15°15'59” i 52°50'55” - warto odnaleźć to miejsce na mapie, bo dosyć dzikie, a mi się kojarzy z niższymi partiami gór. Od strumyka należy kawałek odejść wzdłuż jego bocznej odnogi, ale nie dochodząc do niebieskiego szlaku. I w tych pięknych okolicznościach przyrody postanawiam odpocząć i posilić się czekoladą. W drodze powrotnej jeszcze dwie szyszki świerkowe, przypominające nastrój świąt Bożego Narodzenia, i z powrotem na swoją stronę Santocznej.
Prawie jak Boże Narodzenie

Bo przez strumyk w ogóle nie planowałem przechodzić – niebieskim szlakiem miałem się udać na jeziora Wełminko i Wełmino. Tak więc też czynię – kawałek przez krzaki, potem już szerokimi drogami leśnymi, po których nawet jeżdżą samochody. Tu już cywilizacja – samochody, ludzie, grill... i niestety także śmieci. Widać ryby nie biorą, bo wędkarze grillują kiełbasę. No, trzeba jeszcze wspomnieć, że po drodze napotykam urokliwą „choinkę”, z pięknym „pióropuszem” szyszek, o dziwo do tej pory jeszcze nie obskubanym przez wiewiórki. Albo mają nadmiar pokarmu, albo wszystkie wyemigrowały do miasta, do parku Kopernika, gdzie przecież nawet wielkie mosty dla nich ludzie budują. Ale wracając do opisu drogi...
Całkiem ładna trzcinka
Szlak idzie wzdłuż obydwu jezior, przy samym brzegu. Kto jednak wolałby je zobaczyć z góry, może iść górą stoku, jednak nic mu to nie pomoże, bo stok jest tak zarośnięty, że zza drzew wody nie wypatrzy. A idąc dołem, nie dość, że bliżej wody, nie dość że jezioro niesie świergot ptaków aż z drugiego brzegu, to jeszcze całkiem miłe oku trzciny pooglądać można, które ciekawie komponują się z leżącymi na dnie liśćmi z zeszłej jesieni. I nie musicie się obawiać, że do środka wciągnie was topielica – to jezioro nie wiąże się z żadną mroczną historią. Za to dochodząc do Dużego Wełmina, coraz bardziej uciążliwy staje odgłos pobliskiej drogi. Choć co prawda w długi weekend obowiązuje zakaz poruszania się ciężkich pojazdów po drogach, jednak droga jest dosyć ruchliwa.
Bo nie mogłem się zdecydować, które szyszki wybrać
Obchodzę jezioro, przez dziurę w płocie wchodzę na teren ośrodka wypoczynkowego... policji. Można by co prawda wyjść na drogę i wejść bramą, na szczęście nie trzeba. Można by odpocząć chwilkę na plaży, jednak grillujące tutaj towarzystwo trochę podpite raczej nastraja do oddalenia się. I znowu przez dziurę w płocie (jak na ośrodek policyjny, to trochę słabo pilnowany), i lasami udaję się na zachód. Jeszcze tylko krótka sesja zdjęciowa młodych szpilek modrzewia, i wracam do Zdroiska, zwłaszcza, że w którymś momencie zaczyna popadywać deszcz.

piątek, 7 maja 2010

Mały przewodnik po Ściechowie

Niedawno opisywałem Ściechów, najpiękniejszą wioskę północnolubuskiego – tym razem parę rad praktycznych, ułatwiających odnalezienie opisanych atrakcji. 

1. Kolorowy ogródek (mniej więcej środek drogi z centrum na wschód) – na szczęście nie ogrodzony, więc wejść łatwo, ale zawsze to lepiej spróbować spytać właściciela. I tu uwaga – nie zaglądajcie do najbliższego, stojącego po drugiej stronie ulicy, bo tam co najwyżej poradę możecie uzyskać. Warto przejść się o jeden dom na wschód, podobno tam mieszka właściciel, i jak słyszałem od właściciela czołgów, bardzo gościnny człowiek (choć czy nie jest to typowa cecha mieszkańców wsi?).

2.Militaria – szukamy je na wschodnim końcu wioski. Numer? Jakieś 140... choć dwa pojazdy stoją na polu, a kolejne widać tuż zza furtki, tu też warto zapytać gospodarza. To sąsiadujący ze złomowiskiem domek. Gospodarz, pan Czesław Pirzecki, jak sam siebie określa „ruski człowiek” (w znaczeniu: gościnny, przyjazny), z radością opowie wam o wszystkich tych pojazdach, także tych ukrytych głęboko w podwórzu, tych już odrestaurowanych i tych, które czekają na przywrócenie im ich blasku. W sezonie nawet możecie się przejechać tymi pojazdami, oczywiście za opłatą (20zł za pojazd opancerzony, 50zł za jazdę czołgiem).
Ocalony od zniszczenia
Choć oburzy się, że nie znacie historii spalonej wsi, ale z jeszcze większą radością wam ją opowie, a trzeba przyznać, że historia to nie tylko ciekawa, ale i pięknie opowiedziana, potrafiąca sprawić że czujemy się, jakbyśmy to my sami siedzieli w tych czołgach i walczyli w obronie... nie, nawet nie ojczyzny, bo historia mówi o naszych przyjaciołach zza wschodu, którzy walczyli o „wolność bardziej waszą niż naszą”, bo sami już nie wiedzieli, jak daleko się zapędzili od swej ojczyzny. Jedno nieostrożne słowo, napomknięcie o motorach – i przeciągnie was przez wszystkie swoje stodoły, abyście obejrzeli jego kolekcję WSM-ek, podobno uwzględniającą wszystkie wersje jakie zostały kiedykolwiek zbudowane. 
Już widać fundamenty przyszłego muzeum, w którym zostaną one wyeksponowane – ale wiadomo, jak się buduje w Polsce, więc zostane ono otwarte najwcześniej w październiku, ale pan Rzepicki już zapowiada, że w sezonie letnim chce je pokazywać pod gołym niebem.
Ale spróbujcie nie uszanować praw gospodarza, spróbujcie wejść na jego teren bez pytania, to będziecie uciekać jakby ktoś do was strzelał z dubeltówki (i sam osobiście widziałem takich natrętów, postraszonych zwykłym, prostym gestem) – a przecież wystarczy podejść, spytać, to naprawdę gościnny i „swój człowiek”.
Choć pamiętajcie – to nie jest szybka atrakcja, „krótki przejazd karuzelą” do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w naszym zaganianym, codziennym świecie, odwiedzenie tego miejsca zajmuje trochę czasu, a co gorsza, dzięki jego talentowi oddziedziczonym zapewne po jakichś bardach, nawet nie zauważycie, jak szybko mija czas, jak bardzo późno się zrobiło... a przecież wokół jeszcze tyle atrakcji do obejrzenia...

3.Jeśli szukacie wodospadu, o którym wspominałem, to idąc od wschodniego końca wioski, to jest to pierwsze gospodarstwo po lewej za gospodarstwem z militariami. Co prawda wodospad znajduje się na terenie prywatnego ogródka, to jednak bardzo ładnie go widać zza płotu. Oczywiście, nie należy przesadzać ze wścibskością i uszanować prywatność gospodarzy ogródka – właśnie dlatego nie mam zdjęcia obrazującego ten sztuczny ruczaj

środa, 5 maja 2010

Nowa szata graficzna

Nareszcie się udało... Nowy baner, więcej miejsca na opisy, więc łatwiej będzie wkomponowac zdjęcia z opisem. Na szczęście prawie wszyscy odwiedzający tą stronę używają rozdzielczości 1024x768 i wyższych, tylko raz na bloga zajrzał ktoś używający rozdzielczości 800x600, więc postanowiłem właśnie do tej rozdzielczości się dopasowac. Mam nadzieję, że wszystkim podoba się nowy wygląd... i oczekuję na komentarze, co sądzicie o nowej szacie graficznej.