wtorek, 27 kwietnia 2010

Przepraszamy za niedogodności


Wyobraźcie sobie drogę pełną dziur, wyobraźcie sobie samochody jadące po tej drodze slalomem niczym narciarz unikający tyczek, wyobraźcie sobie jazdę 40km na godzinę tylko po to, żeby nie połamać czegoś, gdy którąś dziurę zauważy się za późno. Wyobraźcie sobie samochody stojące wahadłowo w korku, czekające, aż zgaśnie czerwone światło tylko dlatego, że drugi pas ruchu jest zamknięty z powodu remontu... w Polsce, kierowca nie musi mieć specjalnie wielkiej wyobraźni, wystarczy, że wyjedzie na drogę, zwłaszcza teraz, w okresie wczesnowiosennym. Niejeden kierowca robi się nerwowy, wielu coraz bardziej odczuwa uciekający czas, to, że nie wyszli z domu pięć minut wcześniej.
Wyobraźcie sobie... że nagle droga robi się równa, a kawałek później widzicie DUUUŻĄ tablice z przeprosinami za tą drogę i uroczą buźkę. I jak tu się nie uśmiechnąć? Od razu syndrom MadMaxa odchodzi w zapomnienie – i właśnie dlatego wielki medal dla firmy Strabag za wczucie się w rolę kierowców, za rozładowanie stresu i nerwowości kierowców, którzy dzięki temu spokojniej zachowują się na drodze.
I wam, czytelnikom tego bloga, należą się podziękowania za wyrozumiałość, za to, że mimo miesięcznej przerwy wiernie zaglądaliście tutaj, że wierzyliście, że już wkrótce, już niedługo kolejne przeżycia z wędrówek po okolicy. Więc i ja się przyłączam do podziękowań.
A już wkrótce pewne zmiany w szacie graficznej

Najpiękniejsza wioska północnolubuskiego

Ściechów – trafiłem tu przypadkiem. Ot, idąc wokół jeziora Marwicko trzeba było ledwie ją zachaczyć, ledwie do pierwszego skrzyżowania dojść. Ale ledwo przeszedłem za tabliczkę z nazwą miejscowości, pierwszy budynek... i piękne, zielonobiałe drzwi, z obłażącą farbą, z piękną fakturą drzewno-farbianą. Obok łódek, to chyba jeden z moich ulubionych detali do fotografii. Więc nagła myśl – a wejdźmy kawałek. Choć wioski to nie jakieś skupisko zabytków, jak duże miasta, ale też mają swoje uroki.

Więc idę, rozglądam się wokół... ooo, czołg (no dobrze, „wóz opancerzony”) w podwórku... a obok niego drugi. I armata... a na polu jeszcze jeden. Więc idę jeszcze kawałek. Po lewej, za ogrodzeniem, słychać szum wody – tym razem wysoki (3 metry?), kamienny wodospadzik w ogródku. Kawałek dalej – i znowu piękne drzwi, tym razem jednobarwne. I znowu skierowane na południe – codzienne południowe słońce wypala farbę, sprawia, że się łuszczy, a drewno powoli pęka wzdłuż słojów.
Ale idziemy dalej... ogródek, a w nim bajecznie kolorowe narzędzia rolne, rolnicza dwukółka, pług, brona, a obok wielka prasa – czy do wyciskania oleju z nasion? A może do wyciskania winogron? Kto wie? Pamiętacie ogródek z Roszkowic - tak, to taki sam, tylko wszystko gęściej poustawiane.
I jeszcze kawałek, jeszcze kawalątek... po prawej w oddali jakieś oczka wodne, otoczone wyschniętymi trzcinami i zielenią dopiero wznoszących się ponad ziemię zbóż. Po lewej swym łomotaniem uwagę przyciąga biało-czerwona flaga – i od razu swój urok odsłania porzucony ganek, gospodarska graciarnia zarośnięta bluszczem. A jak już patrzymy w tą stronę, to jak nie zauważyć dekoracyjnego zielonego przedsionka?
Kolejny domek, tuż przed sklepem – stara ruina, aż strach do niej wejść. Ale jakże pięknie wygląda stary mur pruski, tynk nie gładki, ale właśnie obsypujący się, tak szorstki, że czuć to nawet oczami. I jak tu nie wspomnieć o fantastycznych bruzdach drewnianego okna, które już dawno zapomniało o czasach świetności?

Gdzie indziej, klimat jakże wiejski, ale jakże rzadko spotykany – bielone ściany silnie odcinają się od czerwieni palonej, ceglanej dachówki, a wszystko na kontrastującym tle niebieskiego nieba. Dla niektórych Grecja to kolory Santorini – biel z wąskimi detalami niebieskimi, rzadziej czerwonymi czy zielonymi, to kolory flagi – biel i niebieski.  A ja właśnie tak zapamiętałem Ateny – biel tynku, pomarańcz lub czerwień dachówek i niebieskie niebo.
I jeszcze kawałek, i jeszcze jedne obdrapane drzwi i jeszcze jeden cud, i jeszcze jakiś sielankowy obrazek. I jakże skromnie na tym tle wypada kościółek, zazwyczaj najbardziej zadbane miejsce wioski, największa duma chłopskiej społeczności. Ot, zwykły, bardzo prosty kościółek wiejski – ale czy do tego miejsca pasowałaby pełna przepychu „miejska” katedra?

To tylko kawałek cudów, słowa rzadko kiedy potrafią oddać piękno miejsca, a i mnie gdzie się równać wieszczom. A to przecież tylko jedna odnóżka tej wioski, to tylko krótka, wschodnia „bocznica” - a nie oglądałem jeszcze całej wioski.

środa, 21 kwietnia 2010

Powoli się budzi ta wiosna ze snu

Słońce, niebieskie niebo, piękna pogoda – aż chciałoby się pojechać nad jezioro. Więc mój wybór padł na Wysoką i pobliskie jezioro Marwicko. Przez Baczynę, Wysoką (tu trzeba uważać, żeby zjechać z głównej drogi), potem za kierunkowskazami „DO JEZIORA” (wzdłuż żółtego szlaku rowerowego). Niestety, to miejskie kąpielisko słabo się przygotowało do pierwszych, wiosennych wizyt gorzowian. Strasznie wyboista droga, a gdy dojedziesz na miejsce – wszędzie wokół pełno śmieci. Na dodatek, wszędzie wokół ścięte drzewa, drzewka, krzewy – w połączeniu ze śmieciami wygląda to niczym atak cywilizacji na naturę.
Na szczęście, im dalej w las, tym mniej śmieci – i od razu piękniej wyglądają wszędobylskie białe zawilce. Cały teren jest strasznie bagienny – co rusz do drogi dochodzą małe strumyczki, niczym liczne jęzory jeziora. Bliżej jeziora – co chwila małe oczka wodne w gąszczu drzew i krzaków, ale droga szybko odbija od jeziora, a gdy już nawet do niego wraca, to i tak wszystko zasłania ściana zeszłorocznych trzcin.
Starając się iść wzdłuż jeziora, przeskakując przez kilka strumyczków i idąc wzdłuż innych, dochodzę do granicy lasu, aby dosłownie kawalątek dalej znaleźć zieloną polanę z pomostem wychodzącym poza krawędź trzcin. Obok, wśród bagienka, drugi, stary pomost, który teraz już służyć może tylko kaczkom. Krótki postój wśród plusku fal, i idę dalej, teraz już szeroką drogą polną, która wyprowadza mnie na ściechowskie pola. Gdy zaczynają się zabudowania, odkrywam najpiękniejszą wioskę północnolubuskiego, ale o tym w oddzielnym odcinku.
Po krótkim zwiedzaniu wioski, wracam nad jezioro,  czerwonym szlakiem rowerowym, jednak gdy znajduję znak ukazujący rower w jelenim porożu, zbliżony do hubertowskiego symbolu, wolę zejść z głównego szlaku, aby nie sprawdzać, co myśliwi mieli na myśli. Więc wzdłuż jeziora, wąską dróżką, którą od jeziora dzieli podmokły teren, i liczne oczka wodne – naturalne kałuże, niektóre tak małe, że można by je zakryć dłonią, inne ledwie ciut większe.
 Jeszcze kawałek, i na uwięzi znajduję jakieś łódki, kawałek, i już z powrotem na kąpielisku. Znów wśród cywilizacji i niestety wśród śmieci.
PS. Niestety, tym razem zapomniałem wziąć aparatu, więc ratowałem się komórką – i stąd ta jakość zdjęć.

Główny Geodeta Kraju

Mam wrażenie, że mapy Główny Urząd Geodezji i Kartografii dostał te mapy „w spadku” po Państwowym Przedsiębiorstwie Geodezyjno-Kartograficznym. Podobnie jak poprzednio opisane mapy, pokazują one teren w sposób klasyczny i bardzo przejrzysty. Bardzo dokładny wydruk pozwala na umieszczenie ogromu drobnych detali koło siebie bez utraty czytelności czy zasłaniania innych wiadomości innymi. Na mapach tych pooznaczane są nawet "sektory leśne", te same, które w terenie możemy znaleźć na niskich kamiennych słupkach, które ułatwiają orientację szczególnie w terenie płaskim, pozbawionym charakterystycznych punktów topograficznych. 
 Co prawda szlak żółty malowany jest już żółtym kolorem, zastanawiam się jednak, czy jest to słuszna zmiana. Z jednej strony co prawda to orientację w terenie i nie ma zdziwienia, gdy szlak żółty w terenie zaskakuje nas prawie czerwonym kolorem na mapie z umieszczonym gdzieś dalej dopiskiem „żółty”, co może spowodować, że na skrzyżowaniu kilku szlaków wybierzemy ten niewłaściwy. Z drugiej strony, niestety żółty kolor ginie gdzieś na tle brązowych warstwic, więc czasem nawet mając dobry wzrok można go nie zauważyć na mapie.
Co ważne, mimo zmiany wydawcy, pozostawiono stary podział kraju na „kwadraty topograficzne” i ich oznaczenia. Jeśli więc chcemy dokompletować nasz stary zbiór map lub jakaś mapa nam się zniszczy i chcemy kupić nową, nie trzeba kombinować, jakie ma ona oznaczenie, nie ma też problemu że jedną starą mapę trzeba zastąpić dwiema nowymi. Jednak w związku z takim podziałem pozostaje problem, że najbliższe okolice Gorzowa to aż cztery mapy, i wychodząc na spacer, trzeba z góry określić, który kierunek wędrówki nas interesuje.
Kolejną wadą tych map jest ich aktualność, niestety, to wciąż mapy jeszcze z XX wieku. 
PS. Sposób dystrybucji właśnie tych map przypominał opowieści szpiegowskie ;)

Podsumowując:
Wygląd: sztywna okładka w kolorze zielonym z namalowanym obrysem Polski, poniżej biały pas z zielonym napisem podającym nazwę mapy, kwadrat topograficzny i skalę, poniżej zielony pasek z podpisem "Główny Geodeta Kraju", jednolity wygląd wszystkich map

Zalety:
  • mapa przejrzysta, wysoka jakość wydruku, duża ilość informacji topograficznych (w tym także sektory leśne)
  • pełne pokrycie Polski, 

Wady:
  • podział na „kwadraty topograficzne” nie uwzględnia położenia dużych miast,
  • szlaki żółte nie zawsze dają się tak łatwo zauważyć na tle warstwic, jak pozostałe szlaki,
  • informator turystyczny bez zdjęć,
  • mapy dawno nieaktualizowane


niedziela, 18 kwietnia 2010

Powrót do spacerów

Trochę tu czasu nie pisałem, bo choroba okazała się bardziej nieznośna, niż przewidywałem. Jednak powoli wracam do spacerków, choć na razie krótszych.

Tym razem postanowiłem wybrać się do Starego Dworku koło Skwierzyny. Złośliwa pogoda próbowała mnie odstraszyć. Padało, i to bez ustanku – a jak się okazało wszystko dlatego, że całkiem lokalny deszczyk posuwał się równo z moim samochodem na południe. Wystarczyło przeczekać 15 minut w pobliskim barze, i deszcz ustał, więc zdecydowałem się jechać dalej.
Ze Starego Dworku postanowiłem się udać w kierunku północnym nad Obrę. Jeszcze przed końcem wioski stoi stary, porzucony dom wiejski, z drzwiami pięknie oddającymi fakturę drewna – zawsze lubię na niego spoglądać. A potem dalej w pole, przed siebie
.
Przez las, i na malutki półwysep, w pobliżu którego znajduje się piękna polana, która aż prosiła się, aby przystanąć na chwilę i się opalać, zwłaszcza, że chwilowo niebo zrobiło pięknie niebieskie. Jednak nic, co piękne, nie trwa wiecznie, słońce schowało się za chmury. Więc dalej wzdłuż rzeki... chwila buszowania wśród chaszczów, wokół przepiękne małe niebieskie kwiatki, zając chyżo ucieka spod nóg, po lewej wysoki stok  schylający się ku rzece, i po chwili dochodzę do drogi.


Niestety, po chwili zaczyna padać deszcz, więc szukam schronienia na ambonie. Z góry podziwiam zieleń świeżo wyrośniętych zbóż na polu. Zieleń o tyle ciekawą, że niejednolitą – i trudno powiedzieć, czy te plamy to efekt różnej szybkosci wzrostu trawy, czy może jedynie cień chmur, zasłaniających niebo. Jednak pogoda zmusza do szybkiego odwrotu, wzdłuż granicy pola a następnie tą samą drogą, którą przyszedłem. Tak więc nie dane mi było dojść do pobliskiej Lisiej Góry. A gdy potem spojrzałem na mapę, to uświadomiłem sobie, że ten deszcz, który wygonił mnie z lasu, to... ten sam, który ciągnął się za mną aż z Gorzowa. No cóż, widać za krótko przesiedziałem w barze...

Na koniec, ciekawe zestawienie podpatrzone w pobliżu miejsca, gdzie zaparkowałem samochód: