sobota, 16 stycznia 2010

Jezioro Przecięte




Miała wreszcie być Witnica. Ale... jak zwykle zima okazała się niezwykle skuteczna w zaskakiwaniu drogowców (mimo, że przecież ujemne temperatury mamy już od paru tygodni) i dojazd do Witnicy mógłby zająć zbyt dużo czasu. Więc trzeba było znaleźć coś bliższego.
Samochód zostawiłem na parkingu przed jeziorem Nierzym. Tu doskonale widać zimę – biało wszędzie, puch tu wszędzie...
Teraz kawałek wzdłuż drogi, a potem... w las, na południe. Wokół wszędzie biało. Jedyne co wyróżnia drogę, to szerszy pas bez drzew. Wszędzie wokół równomiernie rozsypany śnieg. Gdyby nie brak słońca, byłoby naprawdę pięknie. Dochodzę do jeziora Przeciętego. Tego dnia, jeziora są jak białe polany wśród drzew, i jedynie niedobitki trzcin sugerują, że pod spodem jednak jest lód. Już z daleka o swej obecności dają znać psy z leśniczówki na końcu jeziora.
Dwa przepiękne, kudłate wilczury, kombinujące jak dopaść zza płotu intruzów. Trzeba przyznać, że trochę komicznie wyglądały, to stając na dwóch łapach na płocie czy próbując się przecisnąć między skośnymi szpachetami. Krótki odpoczynek na pobliskim pomoście, pierwsze próby stawania na lodzie...
I dalej na południe, wzdłuż Łącznej, omijając mniejsze jeziorko bez nazwy, w pewnym momencie przechodząc przez rzekę, wreszcie dochodząc do Jeziora Raczego. I tu... wielka próba. Decyduję się obejść to jezioro... po lodzie. Na jezioro wychodzę pomostem, który częściowo znajdował się pod lodem. Widać, gdy przyszła zima, poziom wody był bardzo wysoki. Teraz na lód, i idziemy. Po drodze omijam podejrzanie wyglądające jaśniejsze łachy lodu. Kawałek dalej spotykam wędkarza, który chętnie dzieli się swymi doświadczeniami na temat lodu. Okazuje się, że te jaśniejsze plamy, to efekt jego pracy – po wywierceniu otworu, woda powoli wylewa się ponad powierzchnię, po czym zamarza. I stąd ta różnica koloru.
Dla pewności, z jeziora schodzę kawałek przed ujściem jeziora do rzeki. Nie ryzykuję przejścia jeziora w poprzek, a bałem się, że bliżej rzeki lód może być zbyt cienki. Rzekę przekraczam dużym skokiem, i jestem po drugiej stronie jeziora. Zaczyna się powrót... tym razem nie ścieżką, ale gdzieś między drzewami.

Wzdłuż jeziora, potem tym samym mostem przez rzekę, i tym razem wschodnim brzegiem obchodzę pośrednie jezioro. I ponownie przechodzę rzekę, tym razem skutą grubą warstwą lodu, jednak z licznymi dziurami. Trzy kroki po lodzie, i wróciłem na stronę zachodnią – teraz chaszczami wracam do leśniczówki. Psy chyba po zapachu wyczuwają, że wcześniej mnie obszczekały, i teraz szczekają dopiero, gdy jestem na drodze przed domem. Powrót wschodnią stroną jeziora Przeciętego i.... wracam do samochodu. O dziwo, teraz stoi tu już z 10 samochodów, a przepiękną, „białą polanę” przecinają liczne ślady opon.

I żeby nie było, że słonca zza chmur nie dawało się wypatrzyć:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz