niedziela, 30 sierpnia 2009

Piknik rosyjski vs Spacer nad Kłodawką

Miało być pięknie, miało być cudownie... a wyszło jak wyszło. Tym razem zrezygnowałem z cotygodniowego spaceru na rzecz Pikniku Rosyjskiego, organizowanego na Warcie.
Niestety, piknik okazał się nad wyraz skromny jak na 100 tysięczne miasto, wystawka 30 zdjęć z Moskwy, fast-foodowe jedzenie udające rosyjskie przysmaki, mp3 robiące za podkład muzyczny, i 2 jarmarczne stoiska, i na tym koniec. Można jedynie dodać, że odbywające się tydzień później Dożynki Gminne w Santoku były znacznie większą imprezą.


Więc żeby nie zmarnować dnia, krótki spacerek wzdłuż Kłodawy, m.in. obok starego młyna, i powrót na bulwar – jednak paru „smakołyków” trzeba smakować.

5 minut drogi od centrum Gorzowa



Stary młyn na Kłodawce



Kowalstwo artystyczne? Ja bym to nazwał malarstwem ;)


Plac Grunwaldzki, Gorzów,
w tle Urząd Wojewódzki









I tu zaskoczenie, nieprzewidziana atrakcja pikniku – zjechało się parę motorów, w tym jeden oryginalny harley.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Prawosławie w lubuskim

O cerkwi w Gorzowie słyszałem, ale nie spodziewałem się, że prawosławie w Lubuskim jest takie popularne. Spacerując jednak w okolicach Strzelec, w Brzozie zaskoczył mnie kościół, przed którym stał prawosławny krzyż. Wypytałem tubylców i okazało się, że nie tylko krzyż, ale i budynek jest prawosławny. No i mnie zaciekawiło... że w wioskach często każdy tubylec wie, gdzie szukać kościelnego, to trzeba było spróbować znaleźć i prawosławnego kościelnego, żeby zobaczyć cerkiew. I jakbyście szukali, to pójdzie kawałek dalej. Pierwszy dom przy wjeździe od Strzelec, numer 1 /4 (z czego 1 widać tylko z bliska), drzwi otoczone żółcią ściany, zresztą to chyba jedyne drzwi od strony drogi (reszta zapewne od podwórka). Pani okazała się bardzo miła, mimo że właśnie była pora obiadowa, a ją odwiedziła całkiem liczna rodzina postanowiła pokazać wnętrze cerkwi (trzeba było spytać trochę wcześniej, czy nie przeszkadzam). Zaoferowała się nawet pokazać tą część, do której wchodzi tylko ksiądz*, ale znając inne cerkwie wiedziałem że nie powinno się, i uszanowałem tradycję. Żeby nie nadużywać pani gościnności, zrobiłem szybkie zdjęcia – i niestety nie wyszły one zbyt ostre. Trzeba jednak przyznać, że cerkiew całkiem ładna.


W drodze powrotnej zdążyłem się dowiedzieć trochę o historii tej cerkwi. Skrajnie tolerancyjny budynek, zaczynał w 1300 roku jako kościół ewangelicki (protestancki), następnie przerobiony na katolicki. Jednak po przesiedleniach ludności łemkowskiej, duża grupa prawosławnych zebrała się właśnie w Brzozie i zaczęła starania o wykorzystanie porzuconego kościoła do własnych potrzeb. Najprostszą drogą do czegoś jest poproszenie o to (i zapewne wypełnienie tysięcy papierków, zdobycie milionów pieczątek ;) więc koło roku 1960 kościół został oddany we władanie prawosławnych. Dowiedziałem się, że kolejna cerkiew znajduje się w Ługach – tak, to tam, gdzie zaczynałem podróż ze spalonym mostem z pierwszego wpisu.
Pani co prawda miała doskonały humor do dobrych uczynków, pomyślała, że skoro turysta, to „spragnionego napoić” każe Pismo Święte, jednak nie chciałem nadużywać gościnności. Gdyby jednak ktokolwiek chciał zobaczyć wnętrze tej cerkwi – jestem pewien, że pani chętnie wam pokaże.



*w trakcie rozmowy dowiedziałem się, że określenie pop jest uważane za obraźliwe, natomiast ksiądz - jest całkiem normalnym określeniem prawosławnego kapłana.

Polami, polami, po miedzach, po miedzach...

Tyle, że w tą pogodę to raczej nie dalsze słowa o błocku skisłym by pasowały, a druga zwrotka:
„zapatrzona w słońca blask,
to się w wodzie przeglądając,
póki LATO, póki trwa”


Tak, tak... schyłek lata już, a ja dla odmiany, zamiast po przyjemnie zacienionych lasach, postanowiłem poszlajać się po polach. W pełnym słońcu, w upale, i w pobliżu wód, w których i tak nie da się wykąpać.
Tym razem, zaczynamy ze Strzelec. Chwila postoju nad jeziorem Górnym, gdzie zadziornie perkoz dwuczuby pozował do zdjęć, aby za chwilę dawać nura pod wodę. I wypływać kawałek obok, znowu strojąc się do zdjęcia. Trzeba przyznać, że tak blisko perkoza nie widziałem, choć trzeba też przyznać, że rzadko zdarza mi się robić zdjęcia ze środka jeziora (tym razem, z mostku – tym razem był ;) Po drugiej stronie ogromna rodzinka łabędzi (14 „szaraków”), w trzcinach buszują łyski, no słowem ptactwa od groma.





I przepiękna droga wśród brzózek prowadząca do stawu rybnego przy Bronowicach. Ech, stawik piękny, niestety, tak jak pierwszą tabliczkę o zakazie wstępu wyjątkowo prosto nie zauważyć, tak druga była już zbyt widoczna, żeby ją zignorować, więc trzeba było ganiać po ściernisku. Z Bronowic do Wielisławic, całkiem przyjemną drogą brukowo-asfaltową, krótkie bratanie się z tutejszą ludnością i wracamy na drogi i bezdroża.











Tym razem kierunek na Brzozę, choć... małe zaskoczenie jeszcze w Wielisławicach. Niby okres II wojny światowej już dawno za nami, niby okres jaskiniowców też, a tu... piękna rasowa ZIEMIANKA, nawet z kominem ;) Potem chwila leśnego cienia, opalanie się w upalnym polnym słońcu, i dochodzimy do Brzózek. Tu kolejna niespodzianka, tym razem techniczna. Niby normalne, że na wsi można spotkać traktor, ale po raz pierwszy widzę traktor GĄSIENICOWY. O prawosławnym kościółku napiszę w następnym poście, ale cóż, trzeba przyznać, że parę niespodzianek mnie tego dnia spotkało.




















Brzózki... miałem wracać grzecznie do Strzelec, drogą. Ale że mnie urzekł stawek w pobliżu, to do drogi się wracać nie chciało, kierunek mniej więcej na czucie i idziemy. I szczegół, że w pewnym momencie droga się skończyła, miedzą między burakami a zbożem też można przejść.


Godzina 17, Strzelce. Zielona koszulka postanowiła, oprócz oryginalnego nadruku, dorobić się fantazyjnego białego wzorka – osadu z potu. Człowiek cały się klei od potu, a jeszcze go czeka stanie w korku pod Nierzymiem – a mimo to szczęśliwy. Ciekawe, czemu? ;)


sobota, 15 sierpnia 2009

Detour - czyli objazd

No ładne prognozy, żeby od objazdów zaczynać, ale cóż, i tak się trafia.
Ale zaczynajmy od początku. Wysiadka z samochodu w Ługach i idziemy do lasu. Co prawda po drodze trafiła się malownicza motorówka, która trzeba było ofotografować, ale potem... już wszystko zapowiadało, jak to się skończy.
Na przystani czółno stało - kolorowy paw...

Przy wejściu do lasu już pierwsza zapowiedź – tabliczka: jezioro wynajmowane, zakaz wstępu bez zgody wynajmującego. Ale cóż, szlak prowadzi, to chyba jednak przegięcie, żeby dostęp do lasu ograniczać. I trzeba przyznać, że ktoś doskonale przygotował się do zarabiania na turystach – przygotowane miejsca na biwakowanie, do paintballu. Niestety, cały czas wzdłuż jeziora nie daje się iść, czasem trzeba wyjść na cywilizowaną drogę polną, i w ten sposób dochodzimy do Osieku. Trzeba przyznać gminie Dobiegniew, że miejsce na wypoczynek letni przygotowane, także harcerze nie próżnowali i ośrodek żeglarski ładny zbudowali. Ale idziemy dalej do wioski, i dwie niespodzianki. Pierwsza, to kierunkowskaz z błędem ortograficznym na Chomentowo, drugi – znowu tabliczka: teren prywatny, zakaz wstępu – i droga, po której widać, że chodzi po niej dużo ludzi. Więc idziemy do Chomętowa. Miła, spokojna wioska rolna, zadbane ogródki przydomowe.
Na końcu wioski coś mnie tknęło:
Na rozstaju dróg,
jednooki starzec stał,
zapytałem, dokąd iść,
frasobliwą minę miał...

No, frasobliwą minę to ja miałem. Okazało się, że mostek po którym miałem przejść pomiędzy jeziorami Osiek i Ogardzkim, został spalony 15 lat temu. Szkoda, że nikt map nie zaktualizował, no to spacerek się zapowiadał trochę lepszy, niż planowałem. Wypytałem o drogę, i ostre tempo do przodu. Czasem po drodze, czasem na skróty, czasem przez pyszne jagody. Ale nauczony doświadczeniem, rzeki nie próbowałem forsować, raczej wolałem dojść do Ogardzkiego Młyna.

Leśniczówka Ogardzki Młyn

Nareszcie droga powrotna. Robi się późno, więc staram się maksymalnie skrócić drogę. Niestety, ściana zachodnia, zgodnie z mapą, strasznie bagnista, wszelkie próby drogi wzdłuż jeziora kończyły się cofaniem. Przejście przez Pielice, i teraz trzeba się pilnować. Jedna pomyłka na skrzyżowaniu, i nie trafimy na kolejny mostek. A wtedy pozostaje obejście jeziora Lipie i wylądujemy na Długim... trochę za daleko. Pilnujemy się mocno jeziora i... udaje się trafić na spalony most, sprawcę całego zamieszania. Ciekawe, że do tej pory nikt nie zmienił trasy szlaków, straszą nieodmalowane resztki znaków – a przecież prosto było lekko je zmodyfikować, aby szły z obydwu stron jeziora ogardzkiego.

Sprawca zamieszania - spalony most


No cóż, wzdłuż jeziora, wypływającej z niego rzeki, trafiamy na niezniszczony tym razem mostek przez rzekę (a właściwie, kanał podziemny, który ciężko by było zniszczyć) i wracamy do samochodu. Godzina 20, powoli zaczyna się ściemniać – najwyższa pora...