poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Północnolubuskie - egipski klucz do bram raju (rocznica)

Tak, tak – to dokładnie rok temu pojawił się pierwszy wpis. Dziś przyszedł czas na krótkie podsumowanie.
Jak widać, od tego czasu blog rozrósł się o kilka kategorii, dorobił się kolejnych 89 wpisów (a więc wstępne założenia, że nowe posty będą się pojawiać co tydzień zostały spełnione nawet z dużym nadmiarem) i pięknego baneru. Zrobione przeze mnie zdjęcie zostało nawet wykorzystane zarówno na forum skyscrapercity, jak i w prasowych serwisach internetowych (choć nie w żadnym profesjonalnym), a podobno nawet jedna z reporterek Gazety Lubuskiej także tu szukała informacji do swoich artykułów. Z kolei na opinię o Mapach Naszych Lasów powoływali się nawet specjaliści od map na forum Garniaka. Choć trzeba przyznać, że opinia ta wzbudziła dosyć silną reakcję Gazety Lubuskiej, która kilkukrotnie na swoich łamach próbowała oponować, zarówno w wersji internetowej, jak i papierowej.
Udało się też trochę blog wypromować, i mam nadzieję, że w jakiś stopniu przyczyni się on do rozwoju turystyki w naszym pięknym regionie – i mówię tu zarówno o turystach przyjeżdżających z innych województw, jak i o poznaniu swojego terenu przez mieszkańców północnolubuskiego. Może 10 odwiedzających osób dziennie to nie jest jakiś rewelacyjny wynik, jednak z drugiej strony ze względu na amatorski charakter tego serwisu i mało popularną tematykę, i ten wynik cieszy. Zwłaszcza, że nawet w ciężkim dla bloga okresie, kiedy z powodu choroby ograniczyłem ilość spacerów, a więc i wpisów, ilość wizyt nie spadła w jakiś znaczący sposób.
Jeśli chodzi o miejsca, z których zaglądacie, to nie dziwi, że najczęściej z Gorzowa. Zaskakujące jest jednak, że drugie i trzecie miejsce to tereny trochę odleglejsze, a więc w kolejności Poznań i Warszawa. Dopiero za nimi plasuje się druga stolica województwa lubuskiego. Trzeba nawet przyznać, że zdarzało się, że to Poznań plasował się na pierwszym miejscu...
No, ale widać że regionem północnolubuskim interesują się nie tylko ludzie w Polsce. Jeśli chodzi o Europę, ciężko już trafić na kraj, z którego nie zaglądał tu nikt. Zdarzały się też wizyty z Azji, Australii, Afryki (i dodam, że nie tylko z Egiptu) i obydwu Ameryk.

Jeśli chodzi o sposób, w jaki odnajdowaliście północnolubuskie w wyszukiwarkach to cieszy mnie, że głównie szukając informacji o regionie i jego atrakcjach. Najmilszy oczywiście był wpis sugerujący, że północnolubuskie ktoś odnalazł w sieci wpisując w googlach „najpiękniejsze miejsca województwa lubuskiego”. Trzeba jednak przyznać, że niektóre hasła mnie zaskakiwały, jak chociażby „trójkątne jedzenie” (wpis o trójkątnych orzechach buczyny), „droga do księżycowego jeziorka” (wpis o poszukiwaniu wody na księżycu) czy... „egipski klucz do bram raju” (wpis o aniołach).
Komentarz dodany 5.09.2010: Nowe hasło wyszukiwania to "gdzie zrobić ciekawe zdjęcia w lubuskim"
Trzeba przyznać, że zabawa z blogiem także mi pozwoliła się rozwinąć. Konieczność pisania kolejnych tekstów sprawiała, że czasem trzeba było uzupełnić swą wiedzę, choćby o nazwy kwiatów. Udało się także odnaleźć kilka lubuskich legend, a jedną wręcz napisać od nowa.
Niestety, po roku muszę porzucić bloga. Ot, zostało jeszcze kilka wpisów do dokonania, i ze względu na przenosiny do ościennego województwa ciężko mi już będzie chodzić co tydzień na spacery w naszym pięknym regionie. Mam nadzieję jednak, że to nie koniec serwisu, szczytne zadanie opisywania atrakcji dawnej ziemi santocko-lubuskiej zostało przekazane kolejnej osobie, i ja jedynie sporadycznie coś napiszę. Próbował także będę pozyskać autora naprawdę rewelacyjnych zdjęć, głównie we mgle, także czytelnika tego bloga. Mam nadzieję, że opisy pisane przez nową panią redaktor przypadną wam do gustu. Myślę, że za jakiś czas założę bloga o nowej okolicy, i dam Wam o nim znać - ale to dopiero na początku następnego roku.

sobota, 28 sierpnia 2010

Bądź dobry jak chleb, czyli Lubuski Dzień Chleba

Lubuski Dzień Chleba to co roku impreza bardzo słabo rozpromowana. Do tej pory zawsze dowiadywałem się o niej tuż po. W tym roku na szczęście po znajomości dowiedziałem się już w trakcie, i choć straciłem koncert Big Cyca i Czarno-Czarnych, to chociaż udało się odwiedzić skansen w Bogdańcu chociaż pod koniec tej imprezy.


No cóż, nazwa „skansen” zawsze kojarzyła mi się z czymś większym, z całą starodawną wioską. Niestety, skansen w Bogdańcu to ledwie kilka starych budynków, na dodatek nie wyróżniających się szczególnie na tle pozostałych. Tak więc i sam teren skansenu nie jest szczególnie wielki, nie można było więc zebrać dużej ilości wystawców. To ledwie 4 czy 5 piekarni, za to przedstawiających ciekawie ozdobione bochny chleba (a także inne wyroby piekarnicze). Oczywiście wiele wyrobów to prezentacja nazwy „Lubuski Dzień Chleba”, jednak najbardziej oryginalnym wydała mi się... mapka województwa lubuskiego, doskonale prezentująca nie tylko jego kontur, ale także podział na powiaty i prezentację najbardziej charakterystycznych marek danego regionu.

Jako iż Dzień Chleba wypada co roku krótko po żniwach, to na festynie nie mogło zabraknąć dożynkowych dekoracji. Przecież zboże, z których zostały wykonane, to także podstawowy surowiec do wytworzenia chleba.

Oczywiście, w krainie miodem i winem płynącej nie mogło zabraknąć i miodu, osładzającego smak chleba. Tak więc była to doskonała okazja do popróbowania różnych gatunków miodu, w tym także prawie że krystalicznie cukrowego miodu rzepakowego czy bardzo słodkiej, leistej miodu akacjowego. To także okazja do wywiedzenia się, jakim miodem słodzić nalewki, choć zaskoczeniem okazało się, że najniżej oceniany miód wielokwiatowy, będący mieszanką miodów wszelakich, akurat najlepiej się komponuje z owocami w nalewkach. Jednak po podebraniu miodu pszczołom, pozostaje pytanie, co zrobić z pozostałym woskiem. Więc można... ulepić z niego ozdobną świeczkę, choćby taką jak te na zdjęciu. 
Choć trochę szumnie nazwano festyn międzynarodowym, jednak trzeba przyznać, że i wystawca niemiecki się wystawił. Choć lubuskie winem stoi, to właśnie Niemcy prezentowali winiarską tradycję, oferując jednak nie tradycyjne, gronowe wina, ale wytworzone z odwiecznych wiejskich produktów, jak ogrodowe czereśnie czy leśny czarny bez czy czeremcha. Niestety, sąsiedzi zza Odry nie porozumiewali się jedynie w języku Goethego, więc ciężko było dowiedzieć się czegoś ciekawego o metodach wytwarzania tych trunków. To jednak także Niemcy doglądali stoisk, na których zainteresowani (głównie dzieci) mogli popróbować swych sił w starodawnych metodach obróbki zbóż. Tak więc były cepy, były małe młynki do zboża, duża młóckarnia. Oczywiście obejrzeć też można było inne eksponaty wiejskie, nie związane ze zbożem, jak chociażby wiejskie sanie, powozy czy kołowrotek do przędzenia.



Krynci sie wrzecionko
Chytrucko jak może,
będzie ciepły sweder
Na nojwiynkse mrozy.

Ucie sie dziywcontka
Przi kondzieli robic,
Zeby kiedy swiokra
Mogła wos pofolic

Krync ze sie wrzecionko
Chytrucko, chytrucko
Niew sie wełnaprzyndzie
Równiócko, równiócko.
Źródło: stare przyśpiewki ludowe




Mimo iż wstęp do głównego budynku muzeum (dawny młyn) był odpłatny, to warto było zajrzeć i tam. To wyposażona izba chłopska, to kilka różnych instalacji do mielenia zboża, to także różnego typu rzeźby drewniane, także o podłożu religijnym. Choć większość eksponatów niczym nie wyróżnia się na tle innych eksponatów, to jedna salka jest warta szczególnej uwagi. To unikatowa kolekcja młynków do kawy, o której słyszał zapewne każdy, kto interesował się choć trochę skansenem w Bogdańcu. I trzeba przyznać, że to kolekcja bardzo bogata i zróżnicowana, zawierająca młynki zarówno maleńkie, jak i duże, zarówno ręczne, jak i elektryczne z lat chyba 60-tych.

środa, 18 sierpnia 2010

Niezwykłe i tajemnicze miejsca Ziemi Lubuskiej

Jeszcze niedawno umieściłem recenzję Map Naszych Lasów, oceniając je raczej mało pozytywnie. Należy jednak docenić wysiłek jaki Gazeta Lubuska wkłada w promocję naszego województwa, czego przykładek jest wydana w 2009r. książka „Niezwykłe i tajemnicze miejsca Ziemi Lubuskiej”.
Niezwykle i tajemnicze miejsca ziemi lubuskiej - okladka
Można by powiedzieć, że to doskonały przewodnik po województwie lubuskim – jednak przestrzegałbym przed użyciem słowa przewodnik. Brak tu przemądrzałych tekstów o budowlach z któregoś tam wieku, o barokowych czy gotyckich kościołach, i innych typowych dla przewodników opisów. Nie, to raczej opis kilku tras dobranych pod kątem pewnego tematu zbiorczego (umocnienia XX wojny światowej, szlakiem wina i miodu, itp.). Nikt nie przejmował się, żeby opisać każdą możliwą wioskę, każdy zabytek – wręcz przeciwnie, wydawca (Gazeta Lubuska) wolał wybrać najciekawsze atrakcje i tylko na nich się skupić. I nie w sposób zbliżony do podręcznika akademickiego – autorzy skoncentrowali się raczej na ciekawostkach, na własnych doznaniach, itp. Także na tym, jak sami błądzili szukając którejś atrakcji, o tym, że należy skręcać nie w szeroką drogę brukową, ale w wąską ścieżynkę między krzakami, o tym, że bunkier należy do pana X, a klucz do cerkwi znajdziecie u pani Y. Jeśli podobają wam się opisy na północnolubuskich – z pewnością ta książka też przypadnie Wam do gustu.
Niezwykle i tajemnicze miejsca ziemi lubuskiej - przykladowa strona
Powiem więcej: czytając tą książkę, w mojej głowie jawiło się ostrzeżenie dla czytelników. Wzorem ostrzeżeń na papierosach, na tej książce oczyma wyobraźni widziałem napis: „Gazeta Lubuska ostrzega, iż czytanie tej książki może prowadzić do zakochania się w Lubuskim”. Niestety, całe wrażenie popsuły teksty pana Dariusza Chajewskiego, który pisze raczej jak rzemieślnik, według wzoru: co ileś linijek ciekawostka, co ileś akapitów środek artystyczny. Pozostali autorzy, jak chociażby Renata Ochwat, odwołując się chociażby do naszej wyobraźni, pozwalają nam zachwycić się naszym wyobrażeniom, a potem powoli wracają do tekstu. To jak dziecko, które wydmuchało piękną bańkę mydlaną i się nią zachwyca tak długo aż pęknie – i choć wie, że to tylko bańka, to w pamięci wciąż pozostaje jej piękne wspomnienie. Pan Chajewski odwrotnie – podobnie jak inni, rozdmuchuje tą „bańkę”, ale od razu ją przebija, od razu pokazuje, że to tylko mydlana bańka, jakby chciał zapobiec temu że się nią zachwycimy. Ale... może to tylko moja, subiektywna ocena?
Niezwykle i tajemnicze miejsca ziemi lubuskiej - przykladowa strona
Może trochę o warstwie graficznej. Gdy trafiłem na warsztaty dziennikarskie usłyszałem, że każdy przecinek, znak interpunkcyjny itp. to „ graficzna przeszkadzajka”, która zatrzymuje naturalny ciąg czytania. Niedługo później w ręce trafiła mi ta książka – i w pierwszej chwili tak samo oceniłem liczne „wtrącenia graficzne” - zdjęcia, przyklejone notatki, ramki, rameczki. Jednak czytając tą książkę, ma się wręcz odwrotne wrażenie. Dzięki nim książka staje się lżejsza w odbiorze, nie przytłacza jednolitym tekstem jak inne książki. Równocześnie to świetny sposób aby wtrącić w tekst jakieś ciekawostki, nie wpychając je na siłę w tekst główny. To także sposób, żeby dyskretnie odwołać się do innej atrakcji tej samej miejscowości (przypisanej tematycznie do innego rozdziału) czy umieścić „suche, nudne informacje” jak chociażby numery telefonów, adresy, encyklopedyczne tłumaczenia niektórych nazw, itp.
Niezwykle i tajemnicze miejsca ziemi lubuskiej - przykladowa przykladowe grafiki autorskie
No, ale książka jest o Ziemi Lubuskiej, a ten blog o północnolubuskim? No właśnie, tu czuje się pewien dyskomfort. Po pierwsze Gazeta Lubuska pozwoliła sobie na nieznaczące oszustwo, gdyż książka skupia się nie na Ziemi Lubuskiej, a na obecnym województwie lubuskim. Bardziej jednak boli, że po raz kolejny więcej miejsca poświęciła południu województwa lubuskiego, niż północy. Jednak to kwestia wyboru tematów poszczególnych rozdziałów bo trzeba przyznać autorom, że opisując swój temat nie boją się dojechać w okolice Gorzowa, czego przykładem jest chociażby informacja o Lisiej Górze (Skwierzyna) w rozdziale o bunkrach, mostach i nietoperzach (Tomasz Czyżniewski) czy informacja o Mierzęcinie w dziale o miodzie i winie (Magdalena Białęcka). Uważam jednak, że w województwie w którym króluje wojna północ-południe, należałoby trochę bardziej uważać na równowagę na tym polu.
Na koniec chyba pora na podsumowanie. I tu można powiedzieć tylko jedno: POLECAM. I to zarówno ludziom chcących poznać uroki województwa lubuskiego, jak i mających zapędy dziennikarskie, które mogą potraktować książkę jak dobry wzór do naśladowania.
Więc gdzie ją dostać? Niestety, widziałem ją tylko w Empiku. Wydawca chyba trochę zbyt agresywnie prowadzi politykę cenową, więc nie wszystkie księgarnie chcą ją sprzedawać. Może warto by było, żeby książka była o kilka złotych droższa ale dostępna praktycznie wszędzie? Zwłaszcza, że cena jest zaskakująco niska (29,99zł) jak na tak dużą ilość zdjęć i grafiki, głównie autorskiej.
PS. W księgarni pojawiła się już „druga część”, koncentrującą się tym razem na niezwykłych ludziach województwa. Wkrótce zapowiadana jest także książka o lubuskich lasach, mająca być przedrukiem artykułów o poszczególnych leśnictwach drukowanych w Gazecie Lubuskiej. Po lekturze kilku przypadkowo kupionych egzemplarzy muszę przyznać, że zapowiada się równie ciekawa książka, mająca zarówno ogólnie przedstawić „mieszczuchom” taki bardziej dziki, prawdziwy las, jak i pokazać ciekawostki poszczególnych leśnictw.  

czwartek, 12 sierpnia 2010

Zabawa w odbijanie

Tym razem w zabawach fotograficznych – odbicia.
Dosyć częstym motywem zdjęć krajobrazowych jest odbicie w wodzie. Zawsze fascynowały mnie zdjęcia z totalnie gładkim lustrem wody, na którym nie widać, gdzie góra, gdzie dół. Niestety, na tak spokojną wodę bardzo rzadko trafiam, a taka pofalowana już mi się nie podoba. Aż do ostatniego spaceru nad Wartą.

Trochę mi się to kojarzy z tanim efektem graficznym, jednak odbicie uzyskane w sposób naturalny według mnie wygląda dużo lepiej.


Najbardziej jednak oczywistym źródłem odbić są jednak lustra i, trochę mniej popularne w tej roli – szyby. Najlepiej żeby szkło było jakoś dziwacznie wygięte, podzielone, w inny sposób zdeformowane, żeby uzyskać efekt z gabinetu krzywych luster, jednak i zwykłe płaskie szkło może dać ciekawe efekty. Oczywiście, może też być lusterko samochodowe...


Innym źródłem odbić są... wypolerowane fragmenty motocykli. Zwłaszcza, gdy na odbiciu widać... niewidoczną część motocyklu, która zgodnie z logiką powinna być zupełnie gdzie indziej. To nie żaden fotomontaż - oczywiście widoczna kierownica to odbicie innego pojazu.  
Parę ciekawych zdjęć motocykli użytych jako lustro (także zaginające czasoprzestrzeń do okresu napoleońskiego) znajdziecie w poście o Dniach Twierdzy Kostrzyn.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Wigwamy nad Wartą

rozlewisko Warty
Jakoś tak rzadko zaglądam na rozlewiska Warty i Noteci, mimo iż to najbardziej charakterystyczny obszar naszego regionu. No cóż, to akurat najbardziej kapryśny teren – wczesną wiosną grozi wejściem na nie do końca rozmrożoną nawierzchnię (i w efekcie kąpiel w lądowatej wodzie lub błocku), późną wiosną często trudno przejść ze względu na podwyższony poziom wody, wczesne lato w tym roku to oczywiście okres powodzi... A że zdarzyło mi się parę razy przejść gorzowskim mostem kolejowym krótko po powodzi, to wiem, jakimi zapachami grozi obszar zalewowy. Dopiero teraz postanowiłem nadrobić braki.
Tym razem kierunek: Borek. Stąd już blisko do ciekawego szlaku przyrodniczego ozdobionego „malunkami wyrytymi w kamieniu” na każdym przystanku, jednak ja, za czyimś podszeptem, jadę w przeciwnym kierunku. Kawałek za Borkiem parking leśny, który był celem. Stąd już blisko do Warty – a więc i ciekawych, choć niekoniecznie łatwych do sfotografowania w ciemnawym już świetle zachodzącego słońca. Krótki odcinek tuż przy samej rzece i... trzeba wrócić do głównej drogi. Zapewne dałoby się tędy przejść, ale poziom wody jest ciutkę zbyt wysoki. 
odnoga Warty
Więc główną drogą wchodzę do lasu, i tu zaskoczenie. Wydawałoby się, że idę wzdłuż jakiejś bocznej odnogi, na dodatek sztucznej – drzewa liściaste pozasadzone niczym od linijki, Warta też jakaś taka „wyprostowana”. Wszystko jak od linijki – jak w przypałacowym, zaplanowanym przez weneckiego mistrza, parku ze stawikiem. Trzeba przyznać, że dosyć ciekawy efekt w w zwykłym lesie, zwłaszcza, że po drugiej stronie drzewa swym rozgardiaszem raczej zdają się kłębić w bójce z krzakami.
Jednak stąd trzeba podejść chociaż kawałek dalej, żeby zobaczyć typowy dla rozlewisk krajobraz: z jednej strony rzeka, z lekko zarośniętym dojściem do niej, z drugiej las odgrodzony szeroką, podłużnie nieregularną łąką, często poprzecinaną drobnymi pagórkami. Gdzieniegdzie linię horyzontu przerywają rozłożyste wierzby... piękno tak rozległe, że delektować się nim można nawet w trakcie wędrówki, bez konieczności stawania. I można by tak iść w stronę słońca, jednak po pierwsze zbyt szybko ucieka, po drugie... drogę przecina odnoga Warty. To ciek wodny prowadzący do przepompowni, która odpowiada za meliorację pól za wałem.
quasi-wigwamy nad Warta
quasi-wigwamy nad WartaJednak zanim ruszę się do przepompowni, uwagę zwraca zupełnie inne zjawisko pod nogami. Popowodziowy szlam zatrzymał się na kikutach martwych trzcin, tworząc minikonstrukcje przypominające indiańskie wigwamy na rozległym terenie. I wśród takich mini-wigwamów przechodzę na wał, a następnie na drugą stronę rzeki. Tam już teren bardziej dziki, zarośla trochę wyższe (choć wciąż nie sięgające nawet kolan), więcej drzew, także tych zwalonych i uschniętych. W obniżeniu terenu ciekawe oczko wodne, pozostałość po cofającej się miesiąc temu wodzie... a może to efekt jakiegoś podziemnego cieku wodnego? Na dodatek dobrze się komponuje z odbiciem różowawych już o tej godzinie chmur.
rozlewisko Warty
Ale cóż to za rozlewiska bez jakże polskiego bociana? I ten daje się zauważyć, choć niestety w oddali. Biało-czarna plama z czerwonym długim dziobem wstydliwie chowa swe nogi w wysokiej zielonej trawie... niestety, plama tak odległa, że nawet nie warto wrzucać tu zdjęcia.
Niestety, pogromca żab równocześnie utrudnia eksterminację komarów. Wraz ze zbliżającym się zachodem słońca, ci krwiopijcy zaczynają być już nie tylko uciążliwi, ale wręcz nieznośni. Jeśli dorzucimy do tego coraz większy chłód, to po drugiej stronie znaku równości można ustawić tylko szybki powrót. Jeszcze tylko przejść przez górkę luźnego piachu będącą pozostałością po akcji przeciwpowodziowej, powrót przez „park w środku lasu”, i koniec wędrówki na dzisiaj.
rozlewisko Warty


środa, 4 sierpnia 2010

Uroki szarości, czyli jesień idzie

Raz staruszek, spacerując w lesie,
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał: - Znowu idzie jesień,
Jesień idzie, nie ma na to rady


Słonko na przemian przeplata się z deszczem, więc w niektóre dni można spotkać prawdziwą szarość. Jednak, gdy umieć na nią spojrzeć, i ona ma swoje uroki...
A staruszka zmartwiła się szczerze,
Zamachnęła rękami obiema:
- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.
Jesień idzie, rady na to nie ma!
Może zrobić się chłodno już jutro
Lub pojutrze, a może za tydzień
Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,
Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!







Oczywiście, w taką pogodę i pajęczyny dają się łatwiej zauważyć...

A był sierpień. Pogoda prześliczna.
Wszystko w złocie trwało i w zieleni,
Prócz staruszków nikt chyba nie myślał
O mającej nastąpić jesieni.
Ale cóż, oni żyli najdłużej.
Mieli swoje staruszkowie zasady
I wiedzieli, że prędzej czy później
Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady


Jesień idzie, Andrzej Waligórski