sobota, 15 sierpnia 2009

Detour - czyli objazd

No ładne prognozy, żeby od objazdów zaczynać, ale cóż, i tak się trafia.
Ale zaczynajmy od początku. Wysiadka z samochodu w Ługach i idziemy do lasu. Co prawda po drodze trafiła się malownicza motorówka, która trzeba było ofotografować, ale potem... już wszystko zapowiadało, jak to się skończy.
Na przystani czółno stało - kolorowy paw...

Przy wejściu do lasu już pierwsza zapowiedź – tabliczka: jezioro wynajmowane, zakaz wstępu bez zgody wynajmującego. Ale cóż, szlak prowadzi, to chyba jednak przegięcie, żeby dostęp do lasu ograniczać. I trzeba przyznać, że ktoś doskonale przygotował się do zarabiania na turystach – przygotowane miejsca na biwakowanie, do paintballu. Niestety, cały czas wzdłuż jeziora nie daje się iść, czasem trzeba wyjść na cywilizowaną drogę polną, i w ten sposób dochodzimy do Osieku. Trzeba przyznać gminie Dobiegniew, że miejsce na wypoczynek letni przygotowane, także harcerze nie próżnowali i ośrodek żeglarski ładny zbudowali. Ale idziemy dalej do wioski, i dwie niespodzianki. Pierwsza, to kierunkowskaz z błędem ortograficznym na Chomentowo, drugi – znowu tabliczka: teren prywatny, zakaz wstępu – i droga, po której widać, że chodzi po niej dużo ludzi. Więc idziemy do Chomętowa. Miła, spokojna wioska rolna, zadbane ogródki przydomowe.
Na końcu wioski coś mnie tknęło:
Na rozstaju dróg,
jednooki starzec stał,
zapytałem, dokąd iść,
frasobliwą minę miał...

No, frasobliwą minę to ja miałem. Okazało się, że mostek po którym miałem przejść pomiędzy jeziorami Osiek i Ogardzkim, został spalony 15 lat temu. Szkoda, że nikt map nie zaktualizował, no to spacerek się zapowiadał trochę lepszy, niż planowałem. Wypytałem o drogę, i ostre tempo do przodu. Czasem po drodze, czasem na skróty, czasem przez pyszne jagody. Ale nauczony doświadczeniem, rzeki nie próbowałem forsować, raczej wolałem dojść do Ogardzkiego Młyna.

Leśniczówka Ogardzki Młyn

Nareszcie droga powrotna. Robi się późno, więc staram się maksymalnie skrócić drogę. Niestety, ściana zachodnia, zgodnie z mapą, strasznie bagnista, wszelkie próby drogi wzdłuż jeziora kończyły się cofaniem. Przejście przez Pielice, i teraz trzeba się pilnować. Jedna pomyłka na skrzyżowaniu, i nie trafimy na kolejny mostek. A wtedy pozostaje obejście jeziora Lipie i wylądujemy na Długim... trochę za daleko. Pilnujemy się mocno jeziora i... udaje się trafić na spalony most, sprawcę całego zamieszania. Ciekawe, że do tej pory nikt nie zmienił trasy szlaków, straszą nieodmalowane resztki znaków – a przecież prosto było lekko je zmodyfikować, aby szły z obydwu stron jeziora ogardzkiego.

Sprawca zamieszania - spalony most


No cóż, wzdłuż jeziora, wypływającej z niego rzeki, trafiamy na niezniszczony tym razem mostek przez rzekę (a właściwie, kanał podziemny, który ciężko by było zniszczyć) i wracamy do samochodu. Godzina 20, powoli zaczyna się ściemniać – najwyższa pora...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz