"Las się cały mieni,
Złoci i czerwieni,
czary to jesieni"
"Pachną dymy na łąkach,
Płyną z wiatrem obłoki,
Jesień polem się błąka,
Maluje wierzby, głogi"
Jesień na wsi - L. Miklaszewski / A. Przemyska
Krótki odcinek asfaltem – pod górkę, do cmentarza (który, jak się okazuje, zaznaczono na mapie – szkoda jednak, że zasłania go żółta kropka szlaku), chwila zadumy. Znaleziona kiedyś połamana granitowa płyta (zdjęcia jutro) nadal leży, patrząc od tablicy informacyjnej w lewej, odległej części, jak zwykle niepozornie wystająca spośród liści. Tylko... w tym roku dopatrzyłem się, że są to kawałki co najmniej dwóch różnych płyt. Chwila zadumy, jednak bez zniczy – pozostawienie tutaj zapalonego znicza, wśród suchych liści, z dala od siedzib ludzkich, byłoby nieodpowiedzialne i mogło grozić pożarem.
Płyną z wiatrem obłoki,
Jesień polem się błąka,
Maluje wierzby, głogi"
Jesień na wsi - L. Miklaszewski / A. Przemyska
Krótki odcinek asfaltem – pod górkę, do cmentarza (który, jak się okazuje, zaznaczono na mapie – szkoda jednak, że zasłania go żółta kropka szlaku), chwila zadumy. Znaleziona kiedyś połamana granitowa płyta (zdjęcia jutro) nadal leży, patrząc od tablicy informacyjnej w lewej, odległej części, jak zwykle niepozornie wystająca spośród liści. Tylko... w tym roku dopatrzyłem się, że są to kawałki co najmniej dwóch różnych płyt. Chwila zadumy, jednak bez zniczy – pozostawienie tutaj zapalonego znicza, wśród suchych liści, z dala od siedzib ludzkich, byłoby nieodpowiedzialne i mogło grozić pożarem.
Żeby nie cofać się asfaltem, krótkie chodzenie „na czuja” sprawia, że znajduję przepiękny „kolorowy stok”. Z drugiej strony, widzianej dwa tygodnie temu (tam, gdzie zbierałem buczynę) okazuje się jednak całkowicie zielony i nieatrakcyjny. To teraz już żółtym końskim, i wychodzimy na zmierzoną już wielokrotnie drogę wzdłuż pól między Racławiem i Stanowicami. Tutaj na pewien czas mą uwagę głównie przykuło zbieranie czarnego bzu i dzikiej róży, jednak za Racławiem nie przegapiam kamiennego pomnika „Tym, którzy zostali tu pochowani”. Tu już można zapalić znicz. Taki prawdziwy, nie zamknięty już górą. Tydzień temu mocno się zdziwiłem gdy taki zobaczyłem, i przypomniały się stare dzieje, gdy co roku na 1 listopada nad mym rodzinnym miastem górowała wielka łuna z cmentarza. Teraz – gdy znicze są zamknięte z góry i robione tak, żeby nie paliły się zbyt szybko – ta łuna daje się ledwo zauważyć, a szkoda.
No, ale żeby jakąś porządną ilość owoców uzbierać, to należy robić to dalej, mimo ziąbu i przemarzniętych palców (zwłaszcza, że nie spodziewałem się takiego chłodu i ubrałem się w letnią kurtkę - na szczęście choć przezornie czapkę i rękawiczki zabrałem). Zwłaszcza, że na drodze poza owocami nic ciekawego nie widać, i dopiero po wejściu do lasu droga odzyskuje swą malowniczość i pagórkowość. A potem... już Chruścik, przejście między wioską i wysypiskiem i do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz