Obolały po dwóch seansach filmowych przeglądu filmów rosyjskich, spędzonych na zaimprowizowanych siedzikach sali multimedialnej gorzowskiego mosartu (właściwa sala 60 krzeseł akurat była w remoncie), dosyć późno wstaję i wyruszam w „kosmiczną” podróż.
Droga jak zwykle kręta, nie tylko z powodu objazdu do Kłodawy, ale i kiepskiego oznakowania i słabej znajomości terenu Puszczy Barlinecko-Gorzowskiej. Trochę pobłądziłem, pobłądziłem, ale w końcu mój pojazd dowióżł mnie tam, gdzie miał dowieźć, czyli do Lip. Lekkie cofnięcie się na zrobienie zdjęć ładnego domku (myśliwskiego), i złamanego drzewa wiszącego nad jeziorem.
No, ale cóż, jesień czy zima, idziemy przed siebie. Na czuja, na czuja, trochę na chybił trafił byle kierunek dobry, dochodzimy do pierwszego księżycowego jeziora. I jakoś dochodzimy do pierwszego jeziora, a właściwie stawu. Tabliczka „Użytek ekologiczny” z daleka widoczna, choć nie doprecyzowano, co z tego wynika, maleństwo takie ciupcie, że w 10 minut można by je okrążyć bez nadmiernego pośpiechu, ale kategorycznie dowody są: WODA W KSIĘŻYCOWEJ OKOLICY JEST. Ale idziemy dalej.
Ale idziemy dalej na północ, do kolejnego, nie nazwanego jeziora. Właściwie, ciężko już nazwać je jeziorem, raczej przepływowy staw hodowlany, poprzecinany groblami. Na jednej z nich – albo ślady nocnej tragedii jednego z łabędzi, albo efekt pozbywania się letnich piórek, o ile łabędzie zmieniają swe opierzenie na zimę. Generalnie, łabędzie szybko uciekły na mój widok, na ziemi jednak od groma piór. I to jeziorko obchodzę, po czym próbuję już wracać.
Tak więc teraz obchodzę jezioro Zarośnięte i Chłopek z drugiej strony, dojście do asfaltu, krótki popas przy pięknym, powyginanym drzewie i przemoczonych kanapach (które zapewne są strasznie wygodne latem, jednak teraz, całe pełne gąbki nasączonej wodą, nie zachęcają do siadania). Jeszcze kawałek asfaltem, i udaje się złapac stopa. Niby blisko, ale to żadna przyjemność iść asfaltem, i to drugi raz tego samego dnia na tym samym odcinku. Co prawda w planie było obejście Jeziora Chłop Duży, ale że już się późno robiło, a w szczególności że chciałem zdążyć na kolejny film przeglądu kina rosyjskiego, to trzeba było sobie odpuścić.
A z Lip już samochodem do Lubociesza, przez Łośno. Wioska swą budową przypomina zwykła ulicówkę z jedną różnicą. Tutaj ma się wrażenie, że ktoś jasno i wyrażnie powiedział, gdzie ma być początek i koniec wioski (być może wynika to z otoczenia jej lasem). I że każdy chciał mieszkać przy drodze. Więc postanowiono zrobić jak najdłuższą drogę między początkiem i końcem wioski, pełną licznych zakrętów.A potem... to już powrót przez Kłodawę i Wojcieszyce (wszak mówiłem, że jest objazd) powrót do domu.
fajny ten pierwszy dworek. Wyruszyłabym tam o mglistym poranku, aby odnaleźć lepiej pasującą atmosferę. Zdjęcia byłyby jeszcze bardziej urokliwe, tylko jeziora zamiast "księżycowe" powinny wowczas nazywać się nimfo-bagienne ;)
OdpowiedzUsuńAle, ale, to już przecież nie północne lubuskie, tylko południowe zachodniopomorskie. ;)
OdpowiedzUsuńNie przejmuje się oficjalnymi granicami, po prostu chodzę po lasach w okolicy... a jakby się mocno czepić, to i północnolubuskie nie trafione by było - wszak Gorzów jest tak samo lubuski, jak i wielkopolski - żadna z tych historycznych krain geograficznych ;)
OdpowiedzUsuń