piątek, 27 listopada 2009

Rzeka posrodku bezkresnego oceanu pol

Od rozpoczęcia pisania tego bloga, odwiedziłem już okolice na zachód od Gorzowa, na wschód, na północ – teraz przyszedł czas na południe.
Nieprzerobionym jeszcze zupełnie kawałkiem przyszłej drogi „trójki” dojeżdzam do ważnego węzła komunikacyjnego – Skwierzyny. Na rondzie zawsze wybierałem drogę na wprost (na Poznań) lub na prawo (Międzyrzecz – Zielona Góra – Wrocław), lecz teraz po raz pierwszy jadę w lewo – drogą na Murzynowo. Gdy już zaparkowałem, na początek postanawiam spojrzeć z mostu na leniwie snującą się Wartę. Następnie najkrótszą drogą wychodzę na nadwarciańskie pola. Co prawda szybko opuszczam cywilizację, jedna pobliskie trasy transportowe sprawiają, że jeszcze długo ciągnąć za mną będzie się warkot licznie przejeżdżających tam tirów. Jednak na szczęście z czasem ten dźwięk powoli ustępuje radosnemu świergotowi ptaków.
Bledną kolory i płynie, płynie
Rzeka po szarej łące
I płynie płynie nie realniejąc
Rzeką zielony zajączek 


Trzeba przyznać, że późna jesień to chyba najmniej fotogeniczna pora roku. Gdzież wiosna z zielenią, gdzież lato ze swym słońcem i ciepłem, złotej jesieni też już nie ma, gdy liście opadły, czerwieni jabłek, jarzębiny i wilczych jagód już też nie widać, a zima jeszcze nie przyszła z pięknem śniegu.
Więc wydawałoby się, że wszędzie będzie szaro i nudno, jednak wokół zielono... jak na wiosnę. Po części to pewnie zasługa  zbóż ozimych, po części jednak... to oszukana natura, która radośnie niczym na wiosnę wypuszcza nowe pędy, które może próbują dać trawom i drzewom nowe siły, jednak tak naprawdę już teraz skazane są na grudniową egzekucję, która przyjdzie z pierwszym śniegiem.
Tak więc wokół mnie, wszędzie pola, pola i pola. Cały bezkres aż po majaczące na horyzoncie drzewa – to pola. Wypłowiałe, uschnięte badyle już prawie rocznych traw mieszają się ze świeżą zielenią nowych roślinek. Spróbujcie kiedyś zerwać koszyczki takich traw czy innego zielska. Bez zastanawiania się, jaką to ma nazwę, rozetrzyjcie ją w palcach i powąchajcie. Poczujecie ziołowy zapach natury, jakże inny od kupowanych w markecie słodkich dezodorantów. Zapewne takie zapachy kiedyś były modne na wiejskich zabawach... zapewne doświadczony zielarz powiedziałby wam po zapachu, jak się te trawy nazywają, i którędy do niego doszliście. Mi pozostaje jedynie nacieszyć się tym zapachem...
W oddali pies goni sarny. Zebrane już jakiś czas temu, niezabrane do tej pory role siana powoli butwieją i rozsypują się.  Gdy dochodzę do wału przeciwpowodziowego, hałaśliwie przekrzykujące się bażanty podrywają się z pola, wystraszone, aby wylądować na ziemi zaledwie kilka metrów dalej. Jeszcze kilka minut, i dochodzę do rzeki.
Dalej, powoli wzdłuż wału. Po drodze spotykam dzikiego kota, czającego się zapewne na jakąś mysz. Zaaferowany był swym czatowaniem tak bardzo,  że nawet nie zwracał uwagi na mój, zapewne niezbyt cichy chód, dający się z daleka słyszeć dźwiękiem łamanych gałązek, deptanych traw, itp. Ale reaguje na mnie dopiero, gdy specjalnie daję mu znać o sobie swym głosem. Wtedy ucieka – i o dziwo, w biegu swymi ruchami bardziej przypomina zająca niż kota.
Rzeki jaszczurka na trawie się wije
Słońce się chyli zrudziałe
Wieczną zieloność zachować w oczach
Tak wiele pragnę tak mało 
A ja dalej idę wzdłuż rzeki. Rzeka wije się tu zakolami niczym wąż. Nawet na prostych odcinkach, jej powolny nurt rozbija się o liczne, wystające cyple ziemi i trzcin. Co rusz do lotu podrywają się kaczki wystraszone łamiącymi się pod mym butem gałązkami. Ciekawe wrażenie – najpierw słychać plusk wody uderzanej zapewne skrzydłami, potem trzepot skrzydeł panicznie młócących powietrze, a następnie po drugiej stronie rzeki widać nagły „błysk” dziesiątek, a może nawet setek białych wnętrz skrzydeł.
W pewnym momencie z daleka słyszę hałas psów z Nowego Dłuska. Potem wyczuwam charakterystyczny zapach gnojówki – można mieć pewność że żywność z Krasnego i Nowego Dłuska nie jest hodowana na sztucznych, lecz na naturalnych nawozach. Nie pociesza mnie to specjalnie, gdyż i tak nie wiem, czy kupuję żywność pochodzącą od tych właśnie rolników, za to zmuszony jestem wdychać ten specyficzny, mało przyjemny zapach.
W Krasnym Dłusku polecam na chwilę przystanąć przy starych zabudowaniach folwarcznych. I mówię tu zarówno o ośrodku „Leśny dwór”, jak i o znajdujących się mniejszych budynkach służby poza jego terenem.
Niestety, opuszczając tą wioskę, dane jest też mi odnaleźć źródło gnojówki rozlewanej na polach. Obok nowoczesnych już silosów, znajdują zapewne po-pgrowskie budynki hodowli zwierząt, najprawdopodobniej chlewni. Zapewne w jednym z nich przetrzymywane są także konie używane w Leśnym Dworze.
Po wyjściu wioski, trzymam się krawędzi lasu, wracając do Skwierzyny. Tak dochodzę do Nowego Dłuska – długaśnej wioski, a w zasadzie szeregu rzadko porozrzucanych wzdłuż przypadkowej linii gospodarstw. W jednym z gospodarstw ogromne wrażenie robi hodowla psów – wygląda to jakby ktoś do pilnowania domu oswoił sobie stado śnieżnych wilków.
A ja powoli wracam do Skwierzyny, pakuję się do samochodu i wracam do domu.


Polecam też ładniejsze, choć podkolorowane, zdjęcia bezkresnych pól autorstwa  Andrzeja Borowca 


Bledną wspomnienia i płynie rzeka
Bez końca i bez początku
Nasyć me oczy kolorem rosy
I drzwi mi otwórz zajączku 
Piosenka o zajączku, Wolna Grupa Bukowina



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz