poniedziałek, 12 lipca 2010

Kłodawa, jakiej zapewne nie znacie

Kąpielisko w Kłodawie zna chyba każdy. Mało kto jednak rusza się choć krok dalej, a przecież ta miejscowość ma także inne uroki, i nie mówię tu wcale o jej zabytkach.
No, ale wycieczkę zaczynam właśnie na kąpielisku. Na początek trzeba oczywiście zaparkować samochód, i tu zaskoczenie – w tym roku nie ma chłopców zbierających opłaty za parking. Za to od razu daje się zauważyć wiejski domek, który kryje się w gąszczu traw, dzięki czemu nabiera uroku.

Samo kąpielisko pomijam, bo nie przepadam za tłumnymi plażami. Wybieram raczej wąską dróżkę wzdłuż jeziora. Po przeciwnej stronie jeziora szybko pomyka kajakarz. A ja co chwila mijam liczne malutkie zejścia do jeziora, z których większość mogłaby służyć za małe plaże, a na niektórych z nich znaleźć można ślady po ognisku. Panujący upał staje się choć trochę mniej uciążliwy, gdyż droga oceniona jest przez rosnące drzewa. Po drodze mijam ogrodzone pole, przepięknie ukwiecone wyką, a tuż obok, malutki strumyczek. Przypomina on pewną piękną jesień, gdy zarówno on, jak i droga mieniły się kolorami opadłych liści, choć byłem pewien, że i ten strumyczek, i ta droga były gdzie indziej – no, ale i strumyk się zgadza, i ogrodzone pole.
W międzyczasie mija mnie kajakarz, ten sam, którego wcześniej widziałem po drugiej stronie jeziora. Trzeba przyznać, że porusza się po wodzie zdecydowanie szybciej niż ja po drodze.
Jeszcze kawałek, i dochodzę do końca jeziora. Spróbowałbym je obejść, jednak wiem, że wtedy będę musiał wyjść na asfalt, a to żadna przyjemność. Więc tylko kawałek, za to przy samym jeziorze, po terenie lekko podmokłym. Całkiem przyjemna okolica, całkiem dzika, choć wszędzie wokół niestety daje się znaleźć śmieci.

Tak więc zawracam, a na południowym końcu jeziora wybieram wąską, przetartą ścieżkę wśród polnych kwiatów, która prowadzi na nowe osiedla. Tu odbijam w kierunku Srebrnej. Początkowo jakąś piaskową, szeroką drogą, jednak z niej zauważam obniżenie terenu. To wyrobisko po starej części kopalni. Tak, kopalni, choć mało kto wie, że w okolicach Gorzowa mamy kopalnię. Co prawda chodzi tylko o kopalnię piasku, jednak to właśnie tak dumnie brzmiącą nazwę nadał temu terenowi jego zarządca. Teraz po starej kopalni pozostał tylko ogromny lej o kilkudziesięciometrowej głębokości i kilkusetmetrowej szerokości, na którego dnie powstał mały staw. Powoli go obdchodzę, żeby wyjść na kolejną drogę, tym razem prowadzącą do nowej „kopalni”, jak dumnie wypisano na tabliczce, obok zakazu wstępu.
Więc do wyboru zostają dwie drogi: albo szeroka, którą wielkie kamazy wywożą „urobek”, przy okazji wzniecając tumany kurzu, albo… na przełaj, wzdłuż Srebrnej, przedzierając się przez chaszcze. Chyba nie muszę pisać, co wybrałem? Tak więc idę wzdłuż wąwozu, a zewsząd otaczają mnie szemranie strumyka i świergot ptaków. Niestety, miejscami chaszcze są tak gęste, że postanawiam wyjść z zadrzewionego terenu na pole, i dalej miedzą przed siebie. Po prawej, wśród zbóż kolorowo rozkwitają maki i chabry, po lewej – głównie nieprzebyte pokrzywy. Pokrzywy tak gęste, że gdy z daleka słyszę pomruk niczym jakiegoś wodospadu, nie udaje mi się dotrzeć do źródła dźwięku. Mapa też nie pomaga, pokazuje w tym miejscu jedynie rzekę.

Więc cóż pozostaje? Dalej przed siebie, do samotnego gospodarstwa na bocznej drodze z Kłodawy do Wojcieszyc. Na jego skraju, przy silnie nachylonym stoku – stara, porzucona brona, która doskonale komponuje się z zielenią drzew i błękitem nieba. Potem jeszcze kawałek w kierunku Wojcieszyc, lekko pod górkę, licząc na ciekawą panoramę polną, niczym w okolicach Bledzewa. Niestety, teren jest tu bardzo płaski, jednak kolorowe polne kwiaty sprawiają, że strata nie jest tak wielka. Postanawiam więc zawrócić. Idąc od gospodarstwa w kierunku Kłodawy, z obydwu moich stron siatka, odgradzająca pole. Zdawałoby się, że tutaj maki zostały zamknięte za siatką, niczym więźniowie, jednak niektórym udało się uciec bliżej drogi. Wokół także białe baldachy kwiatów dzikiego bzu, doskonały surowiec na nalewkę. Gdy ubita polna droga przechodzi w asfalt, dalej przy drodze wyrastają w małych kępkach kłosy, niskiego jeszcze zboża.
Kto nie próbował, niech zerwie jeden taki kłos, wyłupie pojedyncze ziarnko i oczyści je z zielonej otoczki. To, co zostało, niech rozgryzie… w ten sposób dobry gospodarz poznaje, czy to już czas żniw, choć na razie mączna zawartość jeszcze lekko wilgotna. Uwagę amatorów kwiatów przykują z kolei liczne łubiny…
I w ten sposób powoli dochodzę już do głównej drogi Kłodawa-Wojcieszyce, a stąd do parkingu przy jeziorze. I to by było tyle na dzisiaj, a już wkrótce zdjęcia polskich polnych kwiatów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz