Bartosz nigdy nie był lubianym dzieckiem. Bez ojca, uznany za dziecko Szatana, być może dlatego, że urodził się w czasie burzy, tej samej, której piorun sprawił, że zgorzało pół wsi, zabierając z tego świata 30 ludzi. Po trosze przyczyniła się do tego opinia o jego matce, rzekomej czarownicy. No cóż, parała się mało zrozumiałym zawodem, zielarstwem, uważanym za będące na pograniczu magii. Nikomu nie pasowało, że w przeciwieństwie do innych, zawsze pachniała ziołami i kwiatami a nie krowim gnojem. To, że starzała się wolniej niż inne kobiety w jej wsi, też nie przysparzało jej dobrej opinii. Gdyby nie magiczne wywary na miłość, lubczyki, ale także leki na poważne choroby, już dawno by ją wyrzucili ze wsi. Tylko ze względu na nią uznawali jej syna, choć nie darzyli go miłością. A już szczególnie dzieci – wiadomo, jak traktują odmieńca. Jednak dziś, na jej pogrzeb, stawili się wszyscy mieszkańcy wioski – któryż mieszkaniec wsi może mieć pewność, nie padnie na niego jakiś pośmiertny urok? Trzeba przyznać, że z obawy o swe życia szybko się uwinęli z przygotowaniami. Gdy już jednak ciało spoczęło w czeluści ziemi, gdy już żadna groźba nad mieszkańcami wsi nie wisiała – dzieci zrobiły się odważne, i zaczęły w Bartosza rzucać kamieniami i go wyzywać. Więc uciekał od nich, byle dalej. Dziwnym trafem wieża kościelna była otwarta, co się rzadko zdarza, i tam właśnie uciekł Bartosz. Gdy uciekał po schodach, przystanął, bo kogoś zauważył, więc zatrzymał się i ukłonił nieznajomej... przecież mama zawsze kazała być mu kulturalnym, a trzeba przyznać, że Bartosz był posłusznym dzieckiem
- Dzień dobry, czi prziszła się Pani sze mną pobawić?
***
Nigdy nie wiedziała czemu, jednak Śmierć zawsze lubiła tą wieżę. Gdy obowiązki sprawiały, że trafiała do Deszczna, zawsze znalazła wolną chwilę, żeby pokontemplować, odpocząć od pracy. Nie ona sobie wybierała tą pracę, szczerze mówiąc, nienawidziła jej, jednak cóż jej przyszło? Każdy losował, każdemu się mogło trafić, padło na nią. Dobrze, że chociaż padło na kogoś odpowiedzialnego, nie daj Boże trafiła my się ta trzpiotka, Psota, a osnowa świata wielokrotnie byłaby poddawana próbie wytrzymałości, nie wiadomo, czy wszystkie by przetrwała? Ech, dobrze, że choć ma czas odpocząć, podziwiać piękno okolic z tej wieży. Kiedy to ostatnio? Tak, kilka lat temu, wtedy miała dużo roboty, nie to co dziś, ledwie jedna osoba, samotna matka.
Z zamyślenia wyrwał ją głos... niewinne, sepleniące pytanie dziecka. Zaskoczenie. Przecież wszyscy którzy ją zobaczyli, zawsze dostawali zawału ze strachu, a potem krążyły opowieści, że każdy, kto zobaczy ją umierał. Przecież to nie jej wina, czego dowodem jest to dziecko. No właśnie, dziecko, co ono chciało? Odpowiedziała „tak”, nie zastanawiając się, co miałaby znaczyć tak lakoniczna odpowiedź...
- To w czo się bedziemy bawić?
Bawić? Jakie bawić? Aaa, dzieci, zabawa... no właśnie, w co? Przecież to tak odległe czasy, kiedy Śmierć była dzieckiem, kiedy sama się bawiła. Jakieś dawne wspomnienia... jakieś kołki, uderzające w nie kulki i radość. Co to było? Skąd wziąć jakąś kulę? Nagle doznała olśnienia. Złapała dziecko za rękę i zaprowadziła do piwnicy, tam ustawiła kości (i nie pytajcie skąd się one tam wzięły, nie mnie znać jej magię) i pchnęła czaszkę... Tak, dziecko się ucieszyło, to chyba o to chodziło. Dziecko samo ponownie poustawiało kości, pchnęło czaszką, znowu poustawiało wywrócone kości i pociągnęło ją za rękę...
- Teraś ty, teraś ty...
***
Zabawa obudziła w Śmierci wspomnienie dawnej radości. Spodobało jej się tak bardzo, że gdy tylko miała chwilę, wracała do tego małego kościółka, i dołączała się do zabaw dziecka. Jednak należało uszanować pewne zasady.
- Pamiętaj Bartoszu – jej głos dudnił wśród kamieni tworzących sklepienie – możesz przychodzić tu zawsze, nawet gdy mnie nie ma, możesz się tu bawić, ale nigdy, PRZENIGDY – nagle jej głos się zmienił, a wielkie litery dawało się słyszeć w brzmieniu każdej głoski – NIE WOLNO CI NIC ZABRAĆ Z TEJ KAPLICY.
No i jeszcze jeszcze bardzo ważna rzecz – za każdym razem zabrać ze sobą kości, żeby tubylcy ich nie znaleźli. Tak, Śmierć zawsze poważnie podchodziła do swoich obowiązków, nawet gdy chodziło o posprzątanie po zabawie.
***
Bartosz stawał się szczęśliwszy z dnia na dzień. Przecież miał przyjaciela! Promieniejący uśmiech nie mógł ujść uwadze mieszkańców dziecka, podobnie jak częste wizyty „dziecka Szatana” w kaplicy. Każdy się bał wejść do kapliczki w czasie, gdy ON tam był, bo choć wśród czarownic nigdy nie było posiadającego moce piekielne mężczyzny, jednak kto wie, do czego zdolne jest „dziecko Szatana”? Plotkom nie było końca, a wieśniacy wymyślali coraz to bardziej niewyobrażalne historie. Ale może spróbować spytać samego Bartosza?
Więc on im wszystko opowiedział, opisał tajemniczą kobietę i zabawy. W głowach chłopów zaświtała z czasem myśl, że tą kobietą może być Śmierć (sam chłopiec, jak się okazało, nie wiedział, kim jest „tajemnicza pani”). Więc początkowo w ich sercach budził się strach i trwoga, a chłopca chcieli wysłać na egzorcyzmy do księdza. Jednak z czasem w głowie sołtysa, starego już chłopa choć nieskorego do trumny, poświtała inna myśl: A gdyby tak Śmierć pochwytać i uwięzić? Dosyć szybko myśl tą podchwycili i inni mieszkańcy, z nadzieją zaczynając przyłączać się do jego zabaw, oczywiście nie wtajemniczając go w swoje zamiary. Jednak Śmierć zawsze (no, z jednym wyjątkiem) była ostrożna i unikała ludzi. Kolejne nieudane próby pozbawiały chłopów nadziei na nieśmiertelność, a ich początkowe rozczarowanie zaczęło ustępować miejsca rozdrażnieniu, a z czasem – gniewowi. Tak więc chłopiec miał już przeciw sobie nie tylko dzieci, ale także oszukanych dorosłych. Cała wioska czuła się oszukana i coraz mniej wierzyła w stwierdzenia, że przecież „tajemnicza pani” nie przychodzi codziennie.
***
- Ale psecież ja nie kłamie! Ja ją widziałem, ona naprawdę czasami pszychodzi!
- To czemu MY jeszcze jej nie widzieliśmy, chłopcze? Tyle raz się z tobą bawiliśmy, i nigdy nie przyszła? Nie oszukaj nas więcej, Dziecię Szatana! Wiemy, kim była twoja matka, wiemy, kim jest twój ojciec!
Czemu oni mnie nie lubią? Co mam zrobić, żeby znów się ze mną bawili? Jak mam ich przekonać? Ja im wszystkim pokażę, oni się przekonają... W głowie Bartosza rodziło się coraz większe zwątpienie, gdy wpadł na pomysł: zabierze jedną kość z kapliczki, przecież Śmierć nie doliczy się jednej małej kostki, przecież nie zauważy? Tak, ja im pokażę, że to prawda, że nie oszukuje...
***
Jak pomyślał, tak zrobił. Następnym razem, gdy bawił się ze Śmiercią, specjalnie wyczekał do momentu, gdy Śmierci został tylko jedna kość do zbicia. Tak, do wszystkiego podchodziła poważnie, więc i tym razem, w takim momencie, skupiła się tylko na kości i czaszce... Delikatne pchnięcie, pozornie w niewłaściwym kierunku, jednak czaszka w pewnym momencie obraca się na oczodole, przetacza się kawałek dalej, znowu zatacza i delikatnie wywraca kość. Śmierć skupiona na rzucie, nawet nie zauważa jak stojący za nią Bartosz szybko chowa jedną małą kosteczkę. Bartosz z wielkim trudem ukrywał swą radość przez kolejnych kilka rund, a zdziwioną Śmierć zapewniał, że to wynik jego ciągłych wygranych, a trzeba przyznać, że tak dobrze nie szło mu jeszcze nigdy. Zmęczony, grzecznie pożegnał się ze Śmiercią i po schodach zaczął wchodzić do wyjścia. Jednak gdy był już u szczytu schodów, z kieszeni jego zgrzebnych spodni wypadła skradziona kostka i zagrzechotała na schodach.
- Chłopcze, chciałeś mnie oszukać mimo iż powiedziałam, że nie możesz wynosić żadnej kości. Niestety, muszę uczynić swą powinność i cię zabić!
Śmierć, zawsze obowiązkowa, mimo szczerego bólu podeszła do ściany. Chwila zwątpienia – nie, przecież ona musi, ona nie może ryzykować losu świata i się zamachnęła, przecież musi być być głucha na strachliwy płacz dziecka...
- Ale ja nie chciałem, ja...
Głos dziecka utkwił w gardle, gdy ostrze kosy przecinało jego ciało. Gdy upadał, z kamieni dobyło się tylko delikatne tąpnięcie...
***
Gdy szli na niedzielną mszę, chłopi zauważyli ciało chłopca na schodach. Nikt nie podejrzewał, co się chłopcu przydarzyło. Przygotowania do pogrzebu prowadzone były jeszcze w większym pośpiechu, niż przygotowania do pogrzebu jego matki... Przecież to już dwie wiosny chyba minęło, jak pochowali czarownicę, a tu dziś chowają przy niej jej dziecko. Ksiądz odprawił modły nad jego grobem, bez uzasadnienia trzykroć po trzykroć kropiąc ziemię wodą święconą, tak dla pewności. Nie płakali chłopi za Bartoszem. Jak bali się jego matki, tak bali się jego, a przecież, w przeciwieństwie do matki, niczym się wiosce nie przysłużył. Tak więc chłopi odetchnęli z ulgą, i czem prędzej zapomnieli. Umiejscowiony w kącie, zaniedbany grób szybko zarósł łubinami, a pamięć o Bartoszu i jego matce, zielarce, szybko przeminęła. A jednak... nie, nie do końca, bo wśród kupców przybywających do grodu Landsberga z odległych krain, czasami słychać pogłoski, że ktoś widział Śmierć z tajemniczym dzieckiem. Kto wie, może to właśnie Bartosz z Deszczna?
PS. od autora: Niniejszy tekst jest próbą rekonstrukcji legendy Deszczna, według której miejscowy chłopiec grywał w kręgle ze śmiercią, używając do tego właśnie kości i czaszek. Według legendy, dziecko zostało zabite przez śmierć jako kara za próbę ukradzenia jednej z kości. Z kolei pomysł schwytania śmierci i uzyskania nieśmiertelności to odległe wspomnienie bajki z dzieciństwa, niezwiązanej z regionem. A imię chłopca? Może to ze względu na pobliską naleśnikarnię „U Bartosza”, zwłaszcza, że imię (w tej formie) chyba mało już popularne w czasach obecnych, kojarzyć się będzie ze starymi czasami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz