niedziela, 22 listopada 2009

Szlakiem księżycowych jezior

Podobno po zbombardowaniu księżyca, NASA odkryła wodę na księżycu. Amerykańscy satyrycy już nabijają się, że USA jak zwykle najpierw bombarduje, a dopiero później szuka dowodów, ale coż, taka ich specyfika myślenia. Że trochę dziwna, to postanowiłem osobiście sprawdzić tą informację i odwiedzić moje księżycowe okolice, robiąc sobie trasę wokół 5 księżycowych jezior.
Obolały po dwóch seansach filmowych przeglądu filmów rosyjskich, spędzonych na zaimprowizowanych siedzikach sali multimedialnej gorzowskiego mosartu (właściwa sala 60 krzeseł akurat była w remoncie), dosyć późno wstaję i wyruszam w „kosmiczną” podróż.
Droga jak zwykle kręta, nie tylko z powodu objazdu do Kłodawy, ale i kiepskiego oznakowania i słabej znajomości terenu Puszczy Barlinecko-Gorzowskiej. Trochę pobłądziłem, pobłądziłem, ale w końcu mój pojazd dowióżł mnie tam, gdzie miał dowieźć, czyli do Lip. Lekkie cofnięcie się na zrobienie zdjęć ładnego domku (myśliwskiego), i złamanego drzewa wiszącego nad jeziorem.
A potem  już idziemy na piechotę. Początkowo aslfaltem wzdłuż drogi do Strzelec, następnie odbijam na leśną drogę do Dankowa. A tam... Wszystko wyglądało tak, jakby jesień przygotowywała się do ustąpienia miejsca Królowej Śniegu. Chodź na drzewach liście, wszystkie już dawno brązowe, gotowe opaść na myśl o pierwszych przymrozkach czy wiatrach.

Nawet niektóre iglaki już gubią swe igły... Gdzieniegdzie jeszcze tylko rachityczne wrzosy resztką nadziei wypatrują ciepłego słońca, świadome jednak swojego bliskiego końca.
No, ale cóż, jesień czy zima, idziemy przed siebie. Na czuja, na czuja, trochę na chybił trafił byle kierunek dobry, dochodzimy do pierwszego księżycowego jeziora. I jakoś dochodzimy do pierwszego jeziora, a właściwie stawu. Tabliczka „Użytek ekologiczny” z daleka widoczna, choć nie doprecyzowano, co z tego wynika, maleństwo takie ciupcie, że w 10 minut można by je okrążyć bez nadmiernego pośpiechu, ale kategorycznie dowody są: WODA W KSIĘŻYCOWEJ OKOLICY JEST. Ale idziemy dalej.
Górą wąwozu, malowniczym łukiem przechodzimy na jezioro o jakże mało oryginalnej nazwie – Mokre. Jezioro to jest strasznie zarośnięte, prawie w ogóle nie widać go zza trzcin, za to gdy przechodzi ono w króciutką rzeczkę prowadzącą do J. Chłopek, to jego ujście tworzy przepiękne mokradła.

Ale idziemy dalej na północ, do kolejnego, nie nazwanego jeziora. Właściwie, ciężko już nazwać je jeziorem, raczej przepływowy staw hodowlany, poprzecinany groblami. Na jednej z nich – albo ślady nocnej tragedii jednego z łabędzi, albo efekt pozbywania się letnich piórek, o ile łabędzie zmieniają swe opierzenie na zimę. Generalnie, łabędzie szybko uciekły na mój widok, na ziemi jednak od groma piór. I to jeziorko obchodzę, po czym próbuję już wracać.
Niestety, wokół Jeziora Zarośniętego nie widać nic, co miałoby sugerować że jest przejście, więc mimo iż mapa mówi nie, próbuję przejść między Jeziorem Mokrym a Chłopkiem. Trzeba przyznać, że nazwa Jeziora Zarośniętego nie jest przypadkowa, widać, że to już całkiem zaawansowane stadium zarastania jeziora. Trasa coraz bardziej dzika i urocza, niestety, widoczny z daleka wąwóz wspomnianej rzeczki między jeziorami Mokrym i Chłopkiem nie daje złudzeń. Wracać trzeba. Jeszcze raz dokładnie oglądam mapę, jeszcze raz rozpoznanie terenu i... okazuje się, że kształtem nienazwanego jeziora nie ma co w ogóle się sugerować, widać ingerencja człowieka musiała je znacząco odmienić. Więc pozostaje szukać oznaczonej rzeczki, i trzeba przyznać, że jest i ona, i droga tuż obok niej. Jednak i jedno, i drugie tak zarośnięte, że już wiem, czemu ich nie zauważyłem.
Tak więc teraz obchodzę jezioro Zarośnięte i Chłopek z drugiej strony, dojście do asfaltu, krótki popas przy pięknym, powyginanym drzewie i przemoczonych kanapach (które zapewne są strasznie wygodne latem, jednak teraz, całe pełne gąbki nasączonej wodą, nie zachęcają do siadania). Jeszcze kawałek asfaltem, i udaje się złapac stopa. Niby blisko, ale to żadna przyjemność iść asfaltem, i to drugi raz tego samego dnia na tym samym odcinku. Co prawda w planie było obejście Jeziora Chłop Duży, ale że już się późno robiło, a w szczególności że chciałem zdążyć na kolejny film przeglądu kina rosyjskiego, to trzeba było sobie odpuścić.
A z Lip już samochodem do Lubociesza, przez Łośno. Wioska swą budową przypomina zwykła ulicówkę z jedną różnicą. Tutaj ma się wrażenie, że ktoś jasno i wyrażnie powiedział, gdzie ma być początek i koniec wioski (być może wynika to z otoczenia jej lasem). I że każdy chciał mieszkać przy drodze. Więc postanowiono zrobić jak najdłuższą drogę między początkiem i końcem wioski, pełną licznych zakrętów.
A potem... to już powrót przez Kłodawę i Wojcieszyce (wszak mówiłem, że jest objazd) powrót do domu.

3 komentarze:

  1. fajny ten pierwszy dworek. Wyruszyłabym tam o mglistym poranku, aby odnaleźć lepiej pasującą atmosferę. Zdjęcia byłyby jeszcze bardziej urokliwe, tylko jeziora zamiast "księżycowe" powinny wowczas nazywać się nimfo-bagienne ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale, ale, to już przecież nie północne lubuskie, tylko południowe zachodniopomorskie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przejmuje się oficjalnymi granicami, po prostu chodzę po lasach w okolicy... a jakby się mocno czepić, to i północnolubuskie nie trafione by było - wszak Gorzów jest tak samo lubuski, jak i wielkopolski - żadna z tych historycznych krain geograficznych ;)

    OdpowiedzUsuń