Jakoś tak rzadko zaglądam na rozlewiska Warty i Noteci, mimo iż to najbardziej charakterystyczny obszar naszego regionu. No cóż, to akurat najbardziej kapryśny teren – wczesną wiosną grozi wejściem na nie do końca rozmrożoną nawierzchnię (i w efekcie kąpiel w lądowatej wodzie lub błocku), późną wiosną często trudno przejść ze względu na podwyższony poziom wody, wczesne lato w tym roku to oczywiście okres powodzi... A że zdarzyło mi się parę razy przejść gorzowskim mostem kolejowym krótko po powodzi, to wiem, jakimi zapachami grozi obszar zalewowy. Dopiero teraz postanowiłem nadrobić braki.
Tym razem kierunek: Borek. Stąd już blisko do ciekawego szlaku przyrodniczego ozdobionego „malunkami wyrytymi w kamieniu” na każdym przystanku, jednak ja, za czyimś podszeptem, jadę w przeciwnym kierunku. Kawałek za Borkiem parking leśny, który był celem. Stąd już blisko do Warty – a więc i ciekawych, choć niekoniecznie łatwych do sfotografowania w ciemnawym już świetle zachodzącego słońca. Krótki odcinek tuż przy samej rzece i... trzeba wrócić do głównej drogi. Zapewne dałoby się tędy przejść, ale poziom wody jest ciutkę zbyt wysoki.
Więc główną drogą wchodzę do lasu, i tu zaskoczenie. Wydawałoby się, że idę wzdłuż jakiejś bocznej odnogi, na dodatek sztucznej – drzewa liściaste pozasadzone niczym od linijki, Warta też jakaś taka „wyprostowana”. Wszystko jak od linijki – jak w przypałacowym, zaplanowanym przez weneckiego mistrza, parku ze stawikiem. Trzeba przyznać, że dosyć ciekawy efekt w w zwykłym lesie, zwłaszcza, że po drugiej stronie drzewa swym rozgardiaszem raczej zdają się kłębić w bójce z krzakami.
Jednak stąd trzeba podejść chociaż kawałek dalej, żeby zobaczyć typowy dla rozlewisk krajobraz: z jednej strony rzeka, z lekko zarośniętym dojściem do niej, z drugiej las odgrodzony szeroką, podłużnie nieregularną łąką, często poprzecinaną drobnymi pagórkami. Gdzieniegdzie linię horyzontu przerywają rozłożyste wierzby... piękno tak rozległe, że delektować się nim można nawet w trakcie wędrówki, bez konieczności stawania. I można by tak iść w stronę słońca, jednak po pierwsze zbyt szybko ucieka, po drugie... drogę przecina odnoga Warty. To ciek wodny prowadzący do przepompowni, która odpowiada za meliorację pól za wałem.
Jednak zanim ruszę się do przepompowni, uwagę zwraca zupełnie inne zjawisko pod nogami. Popowodziowy szlam zatrzymał się na kikutach martwych trzcin, tworząc minikonstrukcje przypominające indiańskie wigwamy na rozległym terenie. I wśród takich mini-wigwamów przechodzę na wał, a następnie na drugą stronę rzeki. Tam już teren bardziej dziki, zarośla trochę wyższe (choć wciąż nie sięgające nawet kolan), więcej drzew, także tych zwalonych i uschniętych. W obniżeniu terenu ciekawe oczko wodne, pozostałość po cofającej się miesiąc temu wodzie... a może to efekt jakiegoś podziemnego cieku wodnego? Na dodatek dobrze się komponuje z odbiciem różowawych już o tej godzinie chmur.
Ale cóż to za rozlewiska bez jakże polskiego bociana? I ten daje się zauważyć, choć niestety w oddali. Biało-czarna plama z czerwonym długim dziobem wstydliwie chowa swe nogi w wysokiej zielonej trawie... niestety, plama tak odległa, że nawet nie warto wrzucać tu zdjęcia.
Niestety, pogromca żab równocześnie utrudnia eksterminację komarów. Wraz ze zbliżającym się zachodem słońca, ci krwiopijcy zaczynają być już nie tylko uciążliwi, ale wręcz nieznośni. Jeśli dorzucimy do tego coraz większy chłód, to po drugiej stronie znaku równości można ustawić tylko szybki powrót. Jeszcze tylko przejść przez górkę luźnego piachu będącą pozostałością po akcji przeciwpowodziowej, powrót przez „park w środku lasu”, i koniec wędrówki na dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz