niedziela, 5 września 2010

Północnolubuskie dla sześciolatka - atrakcja trzecia (Muzeum Drogowskazów))

Zazwyczaj park dinozaurów reklamowany jest w połączeniu z zoo-safari w Świerkocinie. Niestety, po zeszłorocznej wizycie nie zyskał on wśród nas wysokiej opinii. Choć plac zabaw był, jak to określił Mały Turysta, fajuuuski, zwłaszcza wysoka na kilkanaście metrów karuzela, jednak poza tym, to nie okazał się ciekawy. Może dlatego, że Mały Turysta wychował się w mieście jednego z najstarszych i największych zoo na świecie, w Kairze? No cóż, zoo-safari w Świerkocinie jest raczej maleńkie, a i ceny do przystępnych nie należą (ponad 100 zł dla dwojga rodziców i dziecka powyżej 4 lat). Z kolei dla obytego już z dinozaurami Małego Turysty cały dzień w Parku Dinozaurów to jednak za długo. Więc trzeba coś na szybko wymyślić... 
Rozwiązaniem okazało się Muzeum Drogowskazów w Witnicy. Tak, to samo muzeum, w którym stoi Wielki Rower, choć ten akurat raczej wzbudził strach niż zadowolenie Małego Turysty (choć głównie chodziło o próby wspięcia się na bagażnik). Tym razem obszedłem je całe. Dla Małego Turysty zupełnie bez sensu okazała się instalacja przedstawiająca granicę i systemy totalitarne (choć przecież taki miał być jej sens – pokazanie bezsensu pewnych systemów rządzenia), za to ciekawość wzbudziła lokomotywa. 

Trzeba przyznać, że wiele z ciekawostek technicznych przedstawionych zostało w sposób symboliczny, np. trzy zęby świdra wiertniczego symbolizujące ropę naftową czy kotwica symbolizująca rozwój statków. Dopiero teraz zauważyłem także, że Rozstaje Wyborów Ludzkich czy ludziki z pozaznaczanymi organami przedstawiają wyłącznie... nazwy miejscowości, podzielone w kilku kategoriach. Do tej pory myślałem, że to tylko ciekawe rzeźby, taki przerywnik wśród drogowskazów.

Małego Turystę najbardziej jednak zaciekawiły elementy ruchome. Wszelkiego typu korby, pokrętła zębatki – wszystko, czym dało się pokręcić, przesunąć, itp. I trzeba przyznać, że tego typu kręciołków daje się tu znaleźć ogromnie dużo i, co ważniejsze, w przeciwieństwie do innych muzeów, eksponatów można bez ograniczeń dotykać, kręcić, przestawiać...
I wydawałoby się, że atrakcji na jeden dzień starczy, chwila zabawy na pobliskim placu zabaw... jednak tu znalazła się kolejna atrakcja. Kawałek liny, przerzuconej między dwoma stojakami, podwieszony na niej przyrząd do zjeżdżania i radochy tak wiele, że ciężko było z nim wynegocjować, że to już naprawdę ostatni zjazd na linie. Niestety, godzina zrobiła się już późna i pora było wracać do domu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz