Jak zapewne pamiętacie, dwa tygodnie temu nie udało mi się obejrzeć zamku w Międzyrzeczu, więc przejeżdżając przez to miasto w niedzielę, postanowiłem skorzystać z okazji i zajrzeć na dziedziniec. I chyba znowu otworzyłem einstenowskie zagięcie czasoprzestrzeni. Dwa tygodnie temu takie właśnie zagięcie ściągnęło puszkarzy walczących pod zamkiem w Międzyrzeczu. Widać i zagięcia takie obowiązuje jakaś fizyczna zasada zachowania masy, więc tym razem to mnie przeniosło w średniowieczne czasy, tym razem dzień przed samą bitwą.
Na pustym w naszych czasach mostku, gwar i tłoczno. Przekupki, rycerze i inni obrońcy, skryba spisujący wszystkich wchodzących... uff, jakoś udało się przemknąć niezauważonym. Na dziedzińcu – wszędzie wokół namioty obrońców, pomiędzy nimi przemykają rycerze, giermkowie, przekupki sprzedają miody pitne, chleb ze smalcem i ogórkami kwaszonymi. Mimo oczekiwania na bitwę – wszędzie spokój, jedynie wejścia na mury broni jeden z wojów, rzekomo pod pretekstem przygotowań do obrony.
Pamiętacie armatę? Jak widać autentyk – w czasach średniowiecznych też stała. Jednak obok niej stał drewniany drogowskaz, któremu nie dane było dożyć czasów nowożytnych. Prześmiewcza ironia z patriotów gnających na Grunwald, bronić kraju przed naporem Krzyżaków – drogowskaz wskazujący na to przyszłe pole walki skierowany jest do armaty. Wyraźny sygnał dla „śmiałków” którzy obroną Polski przed rycerzami spod biało-czarnego płaszcza chcą zasłonić swe tchórzostwo i próbę ucieczki z zamku: chcesz, czy nie chcesz, w obronie zamku uczestniczyć będziesz – czy to jako wój śmiały, czy tylko jako kula armatnia. Ale w obronie się przydasz...
Wychodzę z dziedzińca na otoczone fosą podzamcze – część rycerstwa odpoczywa, żołnierze niektórzy wciąż ćwiczą swój fach. Wracam na most, a tam zgiełk i wrzawa, zbiegowisko jakoweś. Dwóch rycerzy, podchmielonych karczemną okowitą i podjudzonych bardów powieściami o bohaterów, nie czeka na przybycie atakujących, chcą walczyć tu i teraz, nie ważne, z wrogiem, czy ze swoimi. Byle się bić, byle bohaterstwem się wykazać, byle bard to o nich wspominał, na kufel zarabiając swymi powieśćmi... Jeden ostatkiem sił się słania – zaraz kolejny się dołącza, i kolejny, i końca nie widać. Jedne miecze się łamią, inne upadają na ziemię, wytrącone z ręki w ferworze walki... a potem bard jakowyś nad kuflem z trunkiem chmielowym opowiadać będzie o rybie, co to mieczem ułamanym między kręgi raniona, ogromnym rekinem się stała z mieczem zamiast płetwy grzbietowej, by potem paszczą swą wielką pożreć most cały, wraz z rzeszą oblegających i zamek uratować...
Aż tu nagle... chwila wytchnienia! Na most wkracza Sir Kermit, lecz miast miecz z pochwy wyciągnąć, on, niczym średniowieczny Wojewódzki, widowisko robi, kobiety do jęków i westchnień rozmarzonych prowokując, rozanielając serca białogłów, ciemnogłów, a i wiewióroczerwonogłów. Z tłumu wyskakują sędziowie, giermkowie wierni jego zapewne, na taką właśnie okazję czekający. Sir Kermit nawołuje, gawiedzi serca wzbudzając, podburzając, aby wreszcie ogłosić, że nie karczemna bójka to, jakich wiele, jeno Turniej Wielki ogłasza, rzekomo o Szarfę Pani z Jeziora. A ciżba, jak to ciżba, po takiej mowie serca zagrzewającej, jak nie miałaby uwierzyć, jak miałaby męża wielkiego i sławnego słowa negować? Więc i skryba ku potomności zapisuje tąż nazwę w annałach swych w przededniu bitwy wielkiej o zamek.
Po czym rozpoznać fotoreportera profesjonalnego? A no po tym, że na wszystkie sytuacje przygotowany jest. I właśnie w tym momencie wyszło moje amatorstwo – baterie się wyczerpały, a zapasowe... też nienaładowane? Ech, to zdjęć z „turnieju” nie ma... próbowałem znaleźć maggusów jakowychś, z tych, co to siłę piorunów ściągają, a i zamknąć ją w ogniwach tajemnych zawrzeć umieją. Jednak tu, na zamku, najlepsi to ledwo siły ognia opanowali, a i to w stopniu ledwo na rozpalenie ognia wystarczającym, o wielkich obronnych kulach ognia nawet nie marząc. Więc cóż mi pozostaje, wracam na dziedziniec aby choć samemu się pokrzepić mięsiwem jakowymś w karczmie „Pod flakiem łod kurlika”.
Gdy jednak mięsiwo z kaszą okraszoną tłuszczem i skwarkami ląduje na drewnianej misie przed mymi oczami, gdy ledwo nos mój zdążył poczuć rozkoszny zapach pieczonego, gdy ledwo zęby me zanurzyły się w mięsiwie odgryzając pierwszy kęs, w tym właśnie momencie... nagle wszystko wokół się rozmywa, a wokół siebie widzę tłum ludzi nowożytnych. Ławy, na której siedziałem, już dawno nie ma, przez wieki ktoś ją dawno zabrał, a ja miękko ląduję tylną częścią ciała w błotnistej kałuży. No cóż, uroki podróży w czasie, zwłaszcza tych niekontrolowanych. Więc to już koniec mojej średniowiecznej przygody, pora choć się otrzepać, a potem kontynuować podróż samochodową.
PS. A po powrocie postanowiłem poszukać w sieci, i co się okazuje? Że tradycja tejże bójki, przez Sir Kermita turniejem nazwanej, nadal jest podtrzymywana.
PS. A po powrocie postanowiłem poszukać w sieci, i co się okazuje? Że tradycja tejże bójki, przez Sir Kermita turniejem nazwanej, nadal jest podtrzymywana.
Zapraszamy 23-26.06.2011 r.
OdpowiedzUsuńV Turniej Rycerski o Szarfę Pani z Jeziora, oraz Oblężenie Zamku w Międzyrzeczu